wtorek, 24 kwietnia 2007

Nareszcie Mexico!

Jesteśmy, u nas 20.15, Ciudad de Mexico powitało nas burzą z piorunami i strugami deszczu.
Franco miał więcej siły niż my, ale i tak już padł.
Miasto jest ogrooooomne i tak jak w Azji jest tu na każdym kroku za dużo ludzi. W dużej co prawda aptece obsługujących pań było kilkanaście.
To, co mi się podoba to sygnalizacja pokazująca, ile jeszcze sekund będzie zielone światło. A na czerwonych światłach panowie buchający ogniem dla rozrywki kierowców.

Pity nic nie rusza. Idziemy spać, bo padamy na twarz.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

a coscie w tej aptece robili?

Pita pisze...

tylko patrzyli.
choc panie bardzo ladnie i glosno (przez mikrofon) zapraszaly do zakupow, polecajac wszystkie leki.