niedziela, 26 września 2010

Pierwszy jesienny weekend ...

... spędziliśmy aktywnie.
W sobotę daremnie staraliśmy się puszczać latawiec w Powsinie, podczas gdy dzieci patrząc na nas z politowaniem zjadały przekąski, bawiły się brudnym piaskiem oraz głaskały kapustę.



Za to w niedzielę, mając już po dziurki w uszach polany piknikowej w Powsinie, wraz z przyjaciółmi udaliśmy się na przejażdżkę z przyczepką rowerową po byłych posiadłościach Stanisława Kostki Potockiego (których rzecz jasna podczas 18-sto kilometrowej trasy ani razu nie opuściliśmy). Nasza trasa oczywiście biegła wpierw ścieżką przez oklepany i zatłoczony Las Kabacki, by po kilkunastu minutach zmienić się w asfaltową drogę między dawnymi polami kapusty, a nowymi domkami jednorodzinnymi. Atrakcji może nie stało zbyt wiele, poza pomnikiem Wiganda z Powsina - fundatora kościoła w Powsinie. Rycerz - bohater z Grunwaldu - stoi tam w pełnej zbroi z dwoma mieczami przy pasie, w ręku trzymając miniaturkę świątyni. Na Franku wrażenie chyba zrobił ...


Poza tym piknikowaliśmy nad rzeczką Wilanówką na lekko podmokłej łące pełnej pokrzyw, co według prawie wszystkich uczestników obniżało jeszcze i tak niewielką atrakcyjność wycieczki. Co rozczarowało mnie? Wcale nie pokrzywy, nie komary, ani wilgoć, tylko postawa syna, który na propozycję udania się we dwóch nad nieodległy brzeg Wisły, powiedział, że woli zostać na pikniku. Na szczęście Róża była żądna przygód i jadąc razem z tatą dostrzegła królową naszych rzek, hałdę z elektrociepłowni oraz ludzi uprawiających tamże paragliding. Tym samym uratowała honor najmłodszego pokolenia podróżników w naszej rodzinie ...

Brak komentarzy: