czwartek, 30 września 2010

Nadwiślański Złoty Trójkąt

Spodziewałem się skakania przez płot, przedzierania przez gęstwinę, dlatego rodzina pozostała w naszej Skodzie Formule na popołudniową drzemkę. A tak naprawdę wystarczyło przejść przez zagajnik, w który zamienił się przypałacowy ogród, pokonać kilka kałuż, trochę błota, by bez żadnego problemu znaleźć się tuż przy pałacu Potockich. Spokojnie można było tam podjechać samochodem, jak to mieli w zwyczaju wędkarze, zmierzający do pobliskich stawów rybnych - jedynej pozostałości olesińskiego ogrodu Stanisława Kostki Potockiego. Może prócz stawów jeszcze jakimś tropem byłyby różnego rodzaju doły w parku, może pomniczek zadziwiająco podobny do postumentu poświęconego Ustrzyckiemu, ale to wymagałoby żmudnych studiów. Na pewno mapki powstałe na podstawie akwareli Vogla nie rozwiązują zagadki, gdzie tak naprawdę położony był Olesin.





Miano Olesina "odziedziczył" za to zamknięty na cztery spusty pałac Ignacego Potockiego (stanisławowego brata) - z zamurowanymi oknami i z dostojnymi lwami, którym jednak uszu brak. Choć ma dach, stan jego jest porażający i nic nie wróży poprawy, tym bardziej, że podczas ostatnich prób jego sprzedaży wykryto jakieś machlojki. A mogłoby to być świetne miejsce na muzeum poświęcone współtwórcy Konstytucji - najdonioślejszego wszakże dokumentu naszej niełatwej historii - niedaleko od Puław i od Kazimierza, więc w sam raz na całodzienną wycieczkę z Warszawy, jak ta nasza. Po prostu nadwiślański "Złoty Trójkąt"! Jednak poniosła mnie wyobraźnia. Jak w kraju, który stać tylko na wspominki w telewizji o Konstytucji Majowej, a nie ma woli wydania - po raz pierwszy w historii - Diariusza z obrad Sejmu Wielkiego, spodziewać się jakiejkolwiek polityki historycznej dotyczącej czasów naszego upadku.





Olesińska część wycieczki oczywiście była dla mnie najciekawsza, pomimo faktu, że nie odnalazłem żadnych widocznych śladów rezydencji hrabiego Stanisława, lecz dzieciom nie udało się nam zapewnić tym razem specjalnych atrakcji. Zamek w Janowcu okazał się nieosiągalny z powodu podwyższonego stanu wody w Wiśle, niedostępna też stała się kolejna atrakcja czyli przeprawa promowa. Spacer po parku w Puławach mógł nie być dla nich specjalnie fascynujący, no może poza możliwością taplania się w błocie, a w Kazimierzu Dolnym kałuż nawet brakowało. Mi osobiście miasteczko kompletnie nie przypominało miejsca, gdzie spędzałem sielskie wakacje w przełomowym 1989 roku, pełne było turystów, samochodów, sprzedawców kogucików, a w dodatku, aby popatrzeć na miasto z Góry Krzyży, trzeba płacić.

Brak komentarzy: