poniedziałek, 5 grudnia 2011

Jak u siebie w domu

Tak właśnie czujemy się w naszym hotelu w Bangkoku. Znów tu jesteśmy, co nas za bardzo nie cieszy, ale niestety Tajowie tak idealnie umiejscowili sobie stolice, że wszystkie drogi do niej prowadzą.
Droga tu była długa i może nie warto o niej zbyt wiele pisać, powiem jedynie, że przebyliśmy ją sprawniej niż jadąc do Kambodży, a zapłaciliśmy dużo mniej niż w tamtą stronę. Tempo powrotu zawdzięczamy na pewno naszemu szalonemu kierowcy, który osiągał średnią prędkość 120/h i wszelkie czerwone światła... omijał skręcając w lewo (ruch znów lewostronny), zawracając i wjeżdżając znów na właściwą drogę. Pomysł genialny i wart wypróbowania w Warszawie.

Dziś tutaj wielkie święto narodowe - urodziny króla. Przez cały dzień TV nadaje transmisję uroczystości, król przemawia, a raczej wyszeptuje swoje przemówienia (jest już bardzo stary i widać, że sił na takie wystąpienia już mu brak), ulice, gmachy państwowe, nawet knajpy przystrojone są w barwy narodowe oraz portrety króla. W knajpach na Khao San Road darmowe bufety. Cały lud szczęśliwy świętuje.

Teraz jeszcze myśli, które pałętały nam się po głowie, ale jakoś zapominaliśmy o nich napisać.

Okazało się, że w Kambodży nasza trójka dzieci nie budziła już takiego zdziwienia. Gdy porozmawialiśmy z naszym tuk-tukarzem dowiedzieliśmy się, że tam rodzina z czwórką dzieci to norma. Ale i tak nasze maluchy, a szczególnie Łucyjka robiły furorę. Zawsze są porywane i pieszczone, zabawiane, obfotografowywane. Tajowie i Khmerowie kochają dzieci i to widać.

Pita dokonał pewnej klasyfikacji tych dwóch krajów i chyba jest ona trafna i troszkę wyjaśnia dlaczego między innymi tak nam się podoba w Kambodży, a mniej w Tajlandii. Kambodża jest taka bardziej europejska, o czym już kiedyś pisaliśmy, a Tajlandia bardziej amerykańska, trochę jak Meksyk. Taka z rozmachem, a bez klimatu. Kambodża ponadto bardzo przypomina nam Ekwador. Ta sama obfitość roślinności, bananowe gaje, podobne owoce.

Brak komentarzy: