środa, 5 września 2012

Trójkoronny triathlon

Tratwa, rower i wspinaczka jednego dnia? Z trójką dzieci? Być może to przesada. Gdybyśmy byli w Pieninach dwa tygodnie, pewnie rozbilibyśmy to na kilka dni, a że spędziliśmy tam tylko przedłużony weekend, trzeba było się streszczać, co zresztą dla dzieci nie okazało się być trudnym doświadczeniem, gdyż przeżywały poznanie swych nowych bohaterów - flisaków. Franek już zapowiada, że na bal karnawałowy przebierze się za flisaka (kapelusza zażyczył sobie jako pamiątki, resztę wyposażenia tj. dżinsy, białą koszulę, tyczkę posiada, a niebieskiej haftowanej kamizelki nie potrzebuje, bo nasz sternik też jej nie miał), Róża natomiast najchętniej przebrałaby się za flisacką księżniczkę, gdyby takie istniały ...

Jak widać dzieciakom bardziej podobają się ludzie ubrani inaczej niż my (nie ma dla nich różnicy czy to Sikhowie, buddyjscy mnisi, czy górale spieszący w swych tradycyjnych strojach rano na flis) niż spektakularne widoki z rejsu przełomem Dunajca, zabawne dykteryjki i zagadki naszego flisaka-gawędziarza, które łatwiej było im znieść dzięki moczeniu rąk w zimnej, bystrej wodzie.

Powrót ze Szczawnicy do Sromowców Niżnych, gdzie mieszkaliśmy zaplanowaliśmy pierwotnie busikiem, ale gdy tylko dowiedzieliśmy się o możliwości wypożyczenia rowerów i przyczepki od razu zapaliliśmy się do pomysłu wracania drogą wijącą się wzdłuż dziesięciokilometrowej trasy, którą spływaliśmy. Miny nam zrzedły, jak zobaczyliśmy stan przyczepek do wypożyczenia. Na dziesięć - tylko jedna (firmowa marki Kiddy Van) nie miała dziur w plastikowych szybkach, przetarć w materiale, ton piasku w środku, ale nie chciano nam jej wypożyczyć, ze względu na nietypowe mocowanie do roweru. Aby nas zachęcić do wybrania innej, wypożyczający użył argumentu, że ładowność Kiddy Vana nie powinna przekroczyć 25 kg, choć wyraźnie była na niej napisana całkiem inna wartość. Grunt, że się udało i w szybkim tempie (niestety za prędkim jak na podziwiane widoków), mijając dziesiątki polskich i słowackich tratw, pontonów i kajaków, dotarliśmy na obiad.




Trzy Korony wydawały się być w zasięgu ręki, więc niespiesznie ruszyliśmy na szczyt około godziny piętnastej. Gdy w końcu po chwilach zwątpienia tam dotarliśmy, było na tyle późno, że nie musieliśmy stać w kolejce na platformę widokową, z której rozpościerał się spektakularny widok, na wijący się Dunajec, Czerwony Klasztor, nieodległe Tatry, inne nieznane nam szczyty i pasma.

Gofry, lody i piwo w schronisku pod Trzema Koronami zakończyły ten intensywny dzień.

Brak komentarzy: