piątek, 21 marca 2014

Opowieści z Fezu

Fez to miasto, które ma starówkę i jeszcze starszą starówkę. Obie średniowieczne. W obu czas się zatrzymał (w odniesieniu do europejskich standardów) jakieś 100 lat temu. Błąkaliśmy się dwa dni w labiryntach tutejszej medyny odkrywając mini zakładziki rzemieślnicze, gdzie w pomieszczeniach metr na dwa ludzie wyrabiają piękne przedmioty z drewna, skór, metalu, tkanin i nici. Garbują, suszą i farbują skóry, by następnie je zszywać, wytłaczać, wyszywać, a na końcu w postaci bamboszy, toreb, portfeli sprzedać dwie uliczki dalej. Skrawki zaś idą na mini wielbłądy, jak ten, którego dziś zakupiliśmy Łuśce. Cała taśma produkcyjna mebli, strojów, skórzanych wyrobów odbywa się w obrębie medyny, a do transportu tego wszystkiego po wąskich, stromych uliczkach wykorzystuje się nadal zwierzęta juczne. Dzieci co chwile rozpoznawały na ulicy naszego Tasardina. Gdy spojrzeliśmy na miasto z góry nie dostrzegliśmy żadnej ulicy, żadnego drzewa, tylko szare domy spomiędzy których wystawały strzeliste minarety i zielone dachy meczetów.








To było wczoraj, a dziś wędrowaliśmy po Nowym Fezie, czyli tym czternastowiecznym. Połowę powierzchni tego miasta zajmują pałac i ogrody królewskie. Żołnierze nie tylko nie wpuszczają do pałacu, ale także nie pozwalają robić sobie z nimi zdjęć, co bardzo rozczarowało Franka, który chciał dołączyć tę fotkę do pokaźnego zbioru swych zdjęć z fantazyjnie ubranymi strażnikami. Ćwiartkę miasta zamieszkiwali jeszcze 60 lat temu Żydzi z Hiszpanii, którzy w przeciwieństwie do swych muzułmańskich sąsiadów lubili patrzeć na to, co się dzieje na ulicy, więc w ich dzielnicy domy mają piękne, choć niszczejące balkony. Nie zwiedziliśmy synagogi ani cmentarza, ale nie był to koniec żydowskich akcentów dzisiejszego dnia, gdyż zostaliśmy zwyzywani jako "Jewish people". A stało się to tak. Przez krótką chwilę nie wiedzieliśmy dokąd iść. Wykorzystał to czujny, z pozoru przyjazny przechodzień, który przekonał nas, że droga którą zamierzamy pójść jest zamknięta z powodu piątkowych modlitw przy największym feskim meczecie. Następnie nieproszony przyłączył się do nas i wiódł okrężną drogą tam, dokąd chcieliśmy dojść. Sugestie by nas opuścił nie skutkowały. Gdy doszliśmy na miejsce oczywiście zażądał opłaty za swe "usługi", ale ze trafił na nie w ciemię bitego Pitę, nic nie zyskał. Więc czym prędzej go opluł i wulgarnie zwyzywał. Niestety obecność dzieci powstrzymała Pitę przed równie soczystą odpowiedzią. Może mielibyśmy jakiekolwiek wyrzuty sumienia z powodu swojej niewdzięczności dla ludzkiej uczynności, gdyby zamknięcie drogi nie okazało się zupełnym kłamstwem.



Brak komentarzy: