środa, 19 marca 2014

Piaski Sahary



No i jak widać dotarliśmy. Co prawda jeszcze jadąc na wielbłądach skrajem pustyni baliśmy się, że zaraz zjedziemy do obozowiska przy hotelu. A wszystko dlatego, ze wykupiliśmy pustynny pakiet od naganiacza na dworcu, który na środku ulicy chciał od nas zaliczkę. Po chwili się zresztą ulotnił, wsadzając nas do minibusa. Ale wszystko o czym nam opowiadał okazało się prawda. Był dwugodzinny marsz na wielbłądach po wydmach, zachód słońca nie był widoczny; ale to przecież nie jego wina. Obozowaliśmy tylko w dwiema Niemkami, a nie tłumem turystów, otoczeni zewsząd piaskowymi wzgórzami, gwiazdami z dala od turystycznej Merzougi. Nawet kolacja i berberyjskie śpiewy przy ognisku (Franek ochoczo włączył się w granie na bębnach) nie były tylko mirażem. Aż w końcu pojawił się księżyc i stała się jasność prawie jak w noc polarąa. Nasza saharyjska przygoda zakończyła się po nocy spędzonej w namiocie podziwianiem wschodu słońca i jazdą wśród mocno kontrastowych pagórkow.




A dzisiejszy dzień spokojnie nam schodzi na oczekiwaniu na nocny autobus do Fezu. Trochę zwiedzamy, a zaraz idziemy grać w piłkę.

Joasia w maseczce. Zdjęcie specjalnie dla dziadka Zenka. Przydała się.

Brak komentarzy: