niedziela, 28 września 2014

Mount Giewerest

Niedziela. Wstajemy skoro świt i wyruszamy z domu przed dziewiątą. Nasz cel - Giewont wydaje się z okien naszego apartamentu tak bliski, że z pewnością uda nam się po jego zdobyciu zjeść obiad, odpocząć, a potem jeszcze pójść do kościoła. Dlatego wyruszamy tak wcześnie.



Niestety szczyt wcale błyskawicznie się nie przybliżał. Słońce świeciło coraz intensywniej, wzbijało się coraz wyżej, ale my tak wysoko się nie wznosiliśmy, robiąc sobie zbyt częste odpoczynki i energetyczne doładowania. Monotonię podejścia przerwały spotkanie ze znajomymi, akcja ratownicza helikoptera TOPR oraz niesienie Róży przez nieznajomą kobietę kilkadziesiąt metrów w górę - oczywiście Franek stwierdził, że przez ten epizod jego siostra nie powinna mieć "zaliczonego" Giewontu.
 

Dzieciaki przez całą drogę marzyły o łańcuchach, więc gdy wreszcie do nich dotarły były wniebowzięte, śmigając niczym kozice pod sam krzyż. Wbrew obiegowym opiniom nie trzeba było stać w kolejce, by się dostać na szczyt. 

Łusia oczywiście też chciała się powspinać, ale byliśmy tego dnia nieugięci i ze względu na późną porę rzadko ją wypuszczaliśmy z nosidła


Jak to zwykle bywa na wyprawach wysokogórskich o sukcesie wspinaczki decyduje bezpieczny powrót do obozu, a ten nam wyraźnie nie szedł. Schodzenie stromym żlebem po ruszających się i mokrych kamulcach trwało niemiłosiernie długo, Franek narzekał na kontuzję kostki, Łucja chciała koniecznie wychodzić z nosidła, Różę bolały nogi ... Dopiero w Dolinie Małej Łąki udało nam się przyspieszyć i ruszyć w pościg za zachodzącym słońcem. Wybawieniem miała być jakaś restauracja u wylotu doliny, ale żadnej nie znaleźliśmy. Pozostało mi tylko ruszyć do Kościeliska po samochód. Szczęście opuściło nas jednak na dobre. Restauracja obok naszego pensjonatu o dziewiętnastej była już nieczynna, więc zajadając zupki chińskie i naleśniki wspominaliśmy bardziej udane fragmenty tego dnia: piękne widoki na Tatry, wspinaczkę po łańcuchach, masywne skały górujące nad Małą Łąką, zejście inną drogą niż wejście i zbliżenie się do granic własnych możliwości. 




PS. Następnego dnia sporo czasu spędziliśmy na Gubałówce i Krupówkach, ale na pewno wkrótce znowu wrócimy w wyższe partie Tatr - dzieciaki zdały egzamin.

Brak komentarzy: