wtorek, 23 sierpnia 2016

1100-letnia norka z rajskim widokiem


 W swych najlepszych czasach, czyli w I wieku p.n.e. Armenia obejmowała przestrzeń od północnych rejonów dzisiejszego Iranu aż do wybrzeży morza Czarnego i w swym obrębie miała trzy wielkie "morza Armenii" czyli jeziora powstałe w kotlinach tektonicznych - obecnie irańską Urmię, tureckie Wan i Sewan, które jako jedyne pozostało do dziś w granicach państwa Ormian. Niegdyś,  podczas podróży w czasach tak zamierzchłych,  że jeszcze nie było wtedy tego bloga, szukaliśmy po drugiej stronie granicy z Turcją milczących pamiątek odległych czasów armeńskiego panowania nad tamtymi terenami. Zrujnowana dawna stolica - Ani i kościół na wyspie Akdamar na jeziorze Wan ponoszą okrutna karę za to, że śmią świadczyć o czasach, które Turcy chcieliby wymazać z pamięci narodów.
Ormianie przeciwnie - chołubią temat i analogiczny do akdamarskiego, choć znacznie mniej interesujący kościółek na półwyspie jeziora Sewan pławi się w blasku sławy, która z braku innych możliwości skupia się właśnie na nim. Ormianie oblegają to miejsce żądni uchwycenia pięknych kadrów ze wzgórza,  na którym kościół góruje nad seledynową taflą jeziora.

Przybyliśmy tu i my, by w tłumie weekendowych turystów z Erywania pozwiedzać i pokąpać się w jeziorze. By zrealizować nasz plan potrzebowaliśmy jednak lokalnego taksówkarza i tak oto na naszej drodze pojawił się niepowtarzalny Edik ze swoja ładą. Na zawsze pozostanie w naszych wspomnieniach ponieważ niemal udało mu się zagadać nas na śmierć. Woził nas jednak dzielnie i choć wydawało się, że w pewnym momencie chce nas po taksówkarsku wykiwać, to ostatecznie jego kaukaska natura dobrego człowieka zwyciężyła.

Objazdówkę rozpoczęliśmy od cmentarza w wiosce Noratus, gdzie na niewielkiej przestrzeni znalazło się mnóstwo średniowiecznych chaczkarów (nagrobnych kamieni z rzeźbionymi krzyżami). Biegaliśmy jak oszaleli pomiędzy kamieniami, które jak na zawołanie ustawiały się parami, rzędami bądź grupowo do idealnych zdjęć. Prężyły przy tym swe fronty misternie zdobione siatką koronkowych ornamentów. Dzieci natomiast wlokły się za nami ze znudzonymi minami.
 
 

Następny przystanek miał im jednak dostarczyć więcej emocji. Nie chodziło tu jednak o mały kościółek usadowiony malowniczo na szczycie pagórka nad gładką powierzchnią jeziora Sewan, a o nieco przypadkowych lokatorów,  którzy zajęli najlepszą kwaterkę w regionie. Pierwsze piski emocji wywołały jaszczurki rozbiegające się w popłochu spod naszych nóg,  gdy wspinaliśmy się na niewielkie wzgórze. Te jednak dosyć szybko zostały zapomniane, bo dużo ciekawszy skarb kryły w sobie mury cerkwi. Oto w narożniku zwróconym ku pięknemu widokowi jeziora Franek wypatrzył akurat na wysokości wzroku dzieci małą szparę, a w niej  kotłujące się nietoperze! Podczas gdy my zwiedziliśmy wnętrze kościółka (niezbyt ciekawe), dzieci tkwiły przy szparze kontemplując zwykle niedostępne ich wzrokowi szczegóły anatomii tego tajemniczego ssaka.


 
 
Potem pozostało nam jedynie przebić się przez tłumy zwiedzające chyba najbardziej oblegany zabytek w Armenii - klasztor Sewanawank i już mogliśmy ruszyć na jedną z tutejszych plaż. A plaże tu niecodzienne. To tak jakby zmultiplikować Morskie Oko, podgrzać w nim wodę do temperatury przyjemnie chłodnej, ale nie za zimnej, by się zamoczyć i rozsypać dookoła żwirowa plażę. W zielonkawych wodach jeziora odbijają się górujące nad nim trzytysięczniki.

Brak komentarzy: