środa, 1 lutego 2017

Balidering


Czy Bali kojarzy się Wam ze wspinaczką? Nam też nie, ale skoro nie pojechaliśmy do Wietnamu i nie jesteśmy we wspinaczkowym raju zwanym Halong Bay, to musieliśmy znaleźć jakąś namiastkę. Poszukiwania nie trwały długo, a miejscówka to Padang Padang Beach. Topo wymieniało tam czternaście  średnio trudnych problemów,  więc w sam raz dla naszej w rodziny. Nie wzięliśmy jednak pod uwagę wielu innych czynników, o których w Polsce się nie myśli. 
Po pierwsze pora deszczowa. Nadal nie rozgryźliśmy, czy są jakieś stałe godziny padania. Słyszeliśmy, że przedpołudnia są ładne, a potem leje. Dlatego dziś  zerwaliśmy się wcześnie, by balderować zanim nasza skała się zmoczy. Już rano pomysł okazał się poroniony, skoro krople odbijały się od dachu przez całą noc. Aby dać klifowi czas na obeschnięcie, poszwendaliśmy się po imprezowej Kucie i dotarliśmy do zaśmieconej plaży surferów, skąd wygnała nas ulewa, tym razem monstrualnych rozmiarów. Zanim dotarliśmy na baldy spadło jeszcze trochę deszczu, ale nie będę Was tym znudzić,  bo istotniejszy był kolejny czynnik - "high tide", co (jak zobaczyliśmy z daleka) mogło oznaczać tylko jedno. Przypływ! Przypływ, który zalał słoną wodą część naszych dróg na nadmorskim klifie.
Dwugodzinne przeczekanie wysokiej wody wykorzystaliśmy na wyżerkę w warungu. Franek rzucił się na ostry makaron i krewetki, dziewczynki ledwo skubały ryż smażony.
Trzeci czynnik, który w Polsce do tej pory nie występował, to brak chęci wspinania wśród dziewczyn. Ale w sumie czemu się dziwić. Ostatni raz rozwiązywały problemy wspinaczkowe sześć dni temu, a w morzu nie kąpały się od Batumi.
Nam chęci nie brakowało. Butów wspinaczkowych też nie. Czuliśmy jednak brak magnezji  (została zapomniana w hotelu), a przede wszystkim brak chęci do ryzyka. Bo upadek z kilku metrów i skręcenie kostki na początku wyjazdu nam się nie uśmiechało. Nie ma tu oczywiście wypożyczalni crashpadów. Cyfra więc nie padła. Ale jak na pierwsze samodzielne balderowanie było nieźle. Potrafiliśmy odczytać topo, znaleźć chwyty startowe (a w nich piasek, wodę i robale) i nie doznać kontuzji. 

Gdy my wstawialiśmy się w zaledwie dwie drogi, dzieci odnalazły w tym czasie w sobie dusze surferów, podskakując na falach, by dać im się ponieść. A w hotelu okupowały basen. Wygnała ich stamtąd dopiero wieczorna ulewa.

1 komentarz:

Piotr - wypożyczalnia Itinere pisze...

"Zazdrościmy" Wam wspaniałych widoków, bo wspinaczka nie jest nasza pasją :) Niech cała ekipa Travelito odpoczywa i nabiera sił na nowy owocny sezon :)