piątek, 10 lutego 2017

Siemano kolano

Wczoraj największym rozczarowaniem dnia był brak basenu w hotelu. Dziś po 11stogodzinnej podróży kąpaliśmy się właśnie w chlorowanej wodzie. 
Dzień zapowiadał się ciężko - żadnych atrakcji, tylko przemieszczanie się między wyspami. Głównym środkiem transportu miał być prom samochodowy, przed którym autorzy przewodnika przestrzegali, że zdarzają się na nim pożary i uszkodzenia. Nam on bardzo odpowiadał. Przestrzeni dla pasażerów było więcej niż w jumbojecie, fotele odchylały się prawie do pozycji poziomej, od czasu do czasu działał telewizor, a największą frajdę sprawiała dzieciakom zabawa z trzema zapoznanymi Indonezyjkami. Te zachwycone Ninką, wołając jej imię, ganiały się z nią między fotelami, a ona wyżerała im chrupki. Gdy przyszedł czas na obiad, zamówiliśmy zupki chińskie zalewane w bufecie wrzątkiem. Franek wpadł w zachwyt, bo dla niego dzień bez makaronu, najlepiej smażonego, to dzień stracony. Niedługo zamieni się chyba w mie goreng.
Gdy my zagłębiliśmy się w lekturach, dzieciaki nauczyły swoje koleżanki niezwykle istotnych powiedzonek, które wspólnie wykrzykiwały do obsługi promu. "Siemano kolano" i "Elo gazelo"  to przecież kwintesencja polszczyzny!
Pięć godzin na promie minęło nam błyskawicznie, dzieciaki tak się wymęczyły bieganiem, że w wynajętym samochodzie do Loviny spały większość ponad trzygodzinnej jazdy. Kiedy ciemną nocą dotarliśmy do wymarzonego hotelu z basenem, mieliśmy już za sobą około 250 kilometrów, przebytych lądem i wodą, co jest na razie naszym rekordowym transferem.

Brak komentarzy: