Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Amritsar. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Amritsar. Pokaż wszystkie posty

sobota, 7 listopada 2009

Oblicza Indii







Ceremonia na granicy z Pakistanem. Parada kogutów :)





u










Większość powyższych zdjęć pochodzi ze Złotej Świątyni w Amritsarze. Jak wcześniej pisałam cała jest wyłożona złotem. Gdyby przyjechali tu konkwistadorzy mieliby niezłe używanie. Jak widać chodzi się tam w nakryciach głowy (do wypożyczenia) oraz na bosaka, co wielce zadziwiło Frana. Nawet na początku protestował i niechętnie zdjął buty.

Ulice Indii są kolorowe jak kwiaciarnia. Dzieje się tak głównie za sprawą kobiet, które mienią się jak tęcza i błyskają cekinami, złotymi nićmi i sztuczną biżuterią (choć wiele też ma prawdziwą - Hindusi kochają złoto). Nawet żebraczki chodzą w pięknych, choć brudnych sari. Dominują właśnie sari, czyli długaśne płachty materiału z dobraną do tego choli (kusa bluzeczka) i szalem. Często też nosi się salwaar kameez czyli proste spodnie z tuniką. Na nasze europejskie gusta większość tych strojów jest tandetna (nie wspominając o strojach dla małych dziewczynek - ja bym takie włożyła córce tylko na bal przebierańców), bo przeładowana świecidełkami i w oczojebnych kolorach. Na indyjskiej ulicy komponują się jednak pięknie i ożywiają brudny, brunatny krajobraz. Muszę tu zaznaczyć, że hinduskie społeczeństwo jest strasznie konserwatywne jeśli chodzi o strój. Wszyscy chodzą z zakrytymi do kostek nogami, kobiety kryją również ramiona i nie ma mowy o dekoltach. Co więcej turystów tylko teoretycznie to nie obowiązuje. Gdy wczoraj ubrałam się w sukienkę (za kolana, ramiona prawie zakryte) czułam ogólny ostracyzm, a nawet wrogość. W związku z tym mam braki w garderobie. Dwie pary spodni to za mało na tutejsze potrzeby. Trza kupić. A ceny nas rozpieszczają: 10 zł szale pahmina, 7-10 zł za skórzane sandały.

Specyficzne mają gusta jeśli chodzi o piękno dzieci. Malują im pod oczami czarne krechy (nawet niemowlakom). Można to dostrzec na Franka zdjęciu z dziewczynka.

To co najbardziej mnie rozbraja w tym kraju to nie brud, brak higieny, chaos czy charakter Hindusów, a biedne dzieci - brudne ze skołtunionymi włosami i zawsze bose, targające na głowach pakunki drewna lub nagie niemowlaki. Jak cygańskie dzieci na Bałkanach, ale trochę bardziej zaniedbane. Mnóstwo ludzi mieszka na ulicach. Nad ranem co kilka kroków spotyka się śpiących ludzi. Natomiast slumsy to nie dzielnice całkowitych nędzarzy, mieszkają tam na przykład wożący nas codziennie rykszarze. Czasem śpią oni również na swoich rykszach. A każda wolna, zielona przestrzeń zagospodarowywana jest na mini obozowisko, wyglądające jak obóz uchodźców.

Donosimy, że spotkaliśmy belgijską parę z 2,5 letnią dziewczynką. Jak widać nie tylko my odważyliśmy się wybrać z dziećmi do tego dzikiego kraju :).

czwartek, 5 listopada 2009

Graniczne potyczki na miny

Trochę ciekawostek.
Wczoraj wybraliśmy się na uroczystość zamknięcia granicy. Może w naszym kraju to żadne halo, tym bardziej, że raczej się u nas granic nie zamyka, ale tutaj - pakistańsko-indyjska granica jest zamykana o zmroku i to w niezwykle pompatycznych warunkach. Walą na nią rzesze Hindusów, by manifestować swoją miłość do ojczyzny i tłumy turystów, by się temu przyglądać. Bo to ciekawy teatr. Aktorami są żołnierze wojsk ochrony pogranicza - honorowa gwardia poubierana w kolorowe pióropusze z papieru. Hindusi tuż przed rozpoczęciem gali obsiadają specjalnie poustawianą widownię i urządzają regularną imprezkę. Gdy uroczystość się zaczyna - na widowni szał, przekrzykiwanie się ze stroną pakistańską - (tam zdecydowanie mniej ludzi), skandowanie haseł "niech żyją Indie", "kochamy ojczyznę" itd. A żołnierze paradują jak flamingi - z nogami podniesionymi bardzo wysoko do góry. Są konkursy, który dowódca dłużej utrzyma swoją komendę na jednym tonie. Wszystko to w sumie śmieszne i ciekawe, bo chyba nigdzie na świecie taka szopka nie ma miejsca.
Świątynia w Amritsarze - piękna, cała wyłożona zlotem (750 ton). To najważniejsza świątynia Sikhów - szczególnej religii mieszającej wierzenia hinduizmu z islamem (np. jeden Bóg, ale też reinkarnacja). Religia ta była bardzo prześladowana przez pozostałe, zwłaszcza przez hinduistów, za rządów Indiry Gandhi. Sikhowie nie golą się, noszą zawsze turbany, metalowe bransoletki, szmaciane majtasy i szable, jako oznakę gotowości do walki za swoja religie i osobistej odwagi. Rzeczywiście są waleczni - tradycyjnie walczą w armii, a za Brytyjczyków byli jednymi z najwierniejszych żołnierzy. Wyglądają bardzo malowniczo, więc robiliśmy im wieeele zdjęć. W ramach wiary w jedność ludzi rozdają wszystkim darmowe posiłki.

Tak kochają Hindusi nasze dzieci

Postaram się wrzucić nieco zdjęć, bo wiem, że na to zapotrzebowanie największe. Internet tutaj fatalny, więc zrozumcie naszą nieobecność w sieci.



Tak nas kochają Hindusi.


w Złotej Świątyni



Nowe znajomości


A jesteśmy w Amritsarze i bardzo nam się podoba. Amritsar jest bardzo miłym miastem świątynnym Sikhów. Ale po kolei idąc - dotarliśmy tutaj pociągiem nocnym z Delhi. Fran był zafascynowany. Pociąg wypełniali weseli Hindusi i kilkoro białych. Hinduskie pociągi wyglądają podobnie do rosyjskich - to kuszetki, jedynie ustawione po trzy jedna pod drugą. Możecie się domyśleć, czy się wyspaliśmy na tych łóżeczkach.
Amritsar jest po Delhi odpoczynkiem, a świątynia tutejsza - spokojną enklawą. Pięknie położona na jeziorze, na którym "pływa" najświętsze miejsce. Wokół roznosi się sikhijski śpiew. A Sikhowie rozdają za darmo piekielnie ostre jedzenie.

Z ogólnych wrażeń - jestem szczęśliwa, że wszystko wygląda tak jak powinno - na ulicach pełno kobiet w strojach lokalnych - barwny tłum, turbany, saree, riksze, handel na ulicy. Jest gwarno i parno, ciekawe zapachy (do smrodu uryny na każdym kroku już zdążyliśmy się przyzwyczaić), smaki wyłącznie ostre. Już lubimy Indie, nawet Pita jest zadowolony. Ruch uliczny jest niesamowity. Nie ma czegoś takiego jak zasady ruchu. Tam gdzie jeszcze widać pasy ruchu są one zupełnie ignorowane. Można jeździć pod prąd, rowery i ciężarówki, motory i autoriksze, wszystko to przepycha się byle do przodu. Wszystkie samochody poobijane, ale wypadków nie widzieliśmy. Wykorzystuje się każdą wolną przestrzeń na drodze i wymija o centymetry. Uprzywilejowana na ulicy jest tylko krowa. Na nią nie trąbią (a trąbienie to sygnał jedyny na wszystko - wyprzedzanie, skręcanie, przekleństwo).
Potem może coś jeszcze dopiszemy, bo teraz dzieci szaleją.

Stwierdziliśmy, że dzieci nieco zmieniły nam priorytety. Jesteśmy szczęśliwi w podróży, gdy one są zadowolone. Fran nieco narzeka, że nudno, wiele rzeczy mu się nie podoba, więc robimy dla niego dzień przyjemności. Słodkości, dużo odpoczynku, przede wszystkim wolne tempo.