Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Battambang. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Battambang. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 grudnia 2011

Uwaga, miny!!!



Jako, że dziś niedziela, z rana wybraliśmy się do jedynego w Battambang kościoła katolickiego na mszę. Doświadczenie jak się okazało, samo w sobie egzotyczne. Kościół znajduje się na terenie rozległej misji. Sam budynek i jego wnętrze nie zaskakuje specjalnie, jedynie brak ławek może dziwić. Zastąpiono je matami rozłożonymi na podłodze, gdzie podczas nabożeństw siadają wierni. Przed wejściem do kościoła oczywiście zdejmuje się buty. Nie zaskoczyło nas to specjalnie, bo już w Indiach spotkaliśmy się z takim dostosowaniem do miejscowej kultury. Tajowie i Khmerowie bardzo skrajnie wartościują głowę i stopy - w świątyniach buddyjskich nie należy siadać, kierując gołe stopy w stronę Buddy, taka sama zasada była przestrzegana w kościele katolickim. Podczas całej mszy siedzieliśmy, zmieniając pozycję jedynie do klęku podczas Przemienienia. Specjalnie dla nas ksiądz zaserwował wstawki po angielsku.

Później ruszyliśmy na wycieczkę po okolicy. Bardzo chcieliśmy użyć motorków, by na sposób tutejszy podróżować z dziećmi, ale niestety zachodnia odpowiedzialność rodzicielska wygrała z awanturniczym duchem. Oczywiście poszkodowani byliśmy tylko my, bo dzieciaki prowadziły motorikszę razem z naszym kierowca - każde po kilka kilometrów, słynną wyboistą kambodżańską drogą. Atrakcje były zróżnicowane - przede wszystkim sama podróż przez tutejsze wiochy. Bezkresne pola ryżowe, biedne miejscowe chatki, rolnicy ręcznie zbierający ryż, jeżdżący na rowerach, śmiesznych traktorach, bawiący się z dzieciakami na podwórkach, pędzacy krowy. Płaski jak naleśnik krajobraz poprzecinany pojedynczymi górkami i niewysokimi drzewkami. Na nielicznych wzniesieniach - nasze atrakcje czyli dwie świątynie - jedna nowa betonowa, druga kamienna, starsza od Angkor Wat. Miejscowi twierdzą, że to na jej pięciu wieżach wzorowali się budowniczowie największego skarbu tego kraju. W końcu dotknęliśmy także bolesnej historii Kambodży - obok nowej świątyni wstąpiliśmy do jaskini, gdzie ginęły ofiary Czerwonych Khmerów. Upamiętnia to makabryczna wystawka czaszek i kości. Przy starszej świątyni - Phnom Banan już kilka metrów od kamiennych schodów, prowadzących do pagody, na drzewach wisiały ostrzeżenia przed minami.


W powrotnej drodze wstąpiliśmy na degustację do jedynej w Kambodży winnicy wypuszczającej na świat wyjątkowe wino, brandy oraz soki: winogronowy i imbirowy. Wszystkiego tego mogliśmy skosztować. Na koniec, jak na etnografów przystało, zatrzymaliśmy się w stuletnim, tradycyjnym khmerskim domu. Udało nam się tam nawet zaobserwować młockarnię do ryżu ;)



sobota, 3 grudnia 2011

Pierwszy ząbek w Battambang



Tym właśnie osiągnięciem zaskoczyła nas dziś Łucja. Również w końcu nauczyła się przewracać z pleców na brzuch, czyli umie już w każdą stronę. Skoro już o dzieciach wspomniałam, to napiszę, że zajadają wszystko dzielnie, najlepiej Franek, a Łucja najgorzej. Niestety wszystkie słoiczki i kaszka kojarzą jej się już z podawaniem gorzkiego Malarone, wiec profilaktycznie ryczy i wypluwa. Starsze dzieci Malarone przyjmują bez protestów.


Dzisiejszy dzień przyniósł także nowe umiejętności dla mnie :) Udało mi się wyrwać na kurs gotowania! Zaczęliśmy od wizyty na miejscowym targu, gdzie objaśniono nam różnicę między ganagalem a imbirem, różnymi rodzajami bananów, ryb żywych, suszonych i marynowanych, poznaliśmy mnóstwo owoców, skosztowaliśmy trawy cytrynowej, poobserwowaliśmy produkcję kokosowego świeżego miału, ale przede wszystkim chłonęliśmy klimat azjatyckiego targu.
Potem przenieśliśmy się do kuchni, by samodzielnie przyrządzić (i na koniec zjeść ;)) trzy potrawy. W kamiennym moździerzu ugniatałam świeże składniki na pastę do amoku, tworzyłam pojemniczki do duszenia z bananowych liści, kręcilam spring rollsy (sajgonki) i gotowałam śmietanę z mleka kokosowego. Cudowne doświadczenie :) Szkoda, że z braku składników trudno będzie powtórzyć to w Warszawie.


Potem całą rodzina udaliśmy się na przechadzkę po kolonialnym Battambang. Niewielka ta miejscowość miała w czasach rządów francuskich dużo wdzięku, którego sporo pozostało do dziś. Przy dawnym pałacu gubernatora młode pary robią sobie zdjęcia.




Na koniec dnia zarezerwowaliśmy szczególną przyjemność dla dzieci. Przez Battambang przebiegają tory kolei zbudowanej przez Francuzów, obecnie od dawna nieczynnej, całkowicie zarośniętej. Miejscowi wykorzystują tory na swój sposób. Na platformach - drezynach samoróbkach uruchomili własny transport. Napęd to niezidentyfikowany, chyba motorowy silnik, a tempo reguluje się zwiększając lub rozluźniając napięcie linki, która łączy pracujący silnik z ośką drezyny. Gdy napotykamy bamboo train jadący z naprzeciwka, cały pojazd musi być zdemontowany i usunięty z torów. Dzieciaki zachwycone, my także :)