Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marrakesz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marrakesz. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 marca 2014

W labiryntach

Dwa i pół dnia na Marrakesz to jednak dla nas zbyt wiele. Zwiedziliśmy dziś już wszystkie interesujące nas miejsca i około godziny byczyliśmy się na hotelowym tarasie, co do nas niepodobne. Ale i tak nie przebiliśmy Joaśki, której mniej niż skromny budżet nie pozwala nie tylko na wystarczające ilości kalorii, ale też na takie szaleństwa jak zwiedzanie.






My dziś natomiast byliśmy w świetnych miejscach. Najpierw odwiedziliśmy muzeum sztuki marokańskiej, w którym od sztuki ciekawsze było samo muzeum - pięknie odnowiony pałac. Podłogi układane z drobnych płytek ceramicznych w skomplikowane kształty, malowane sufity, rzeźbione łuki... No i przede wszystkim bardziej wyszukany niż odwiedzony przez nas hammam, dający wyobrażenie jak to powinno wyglądać. Szereg pomieszczeń zwieńczonych kopułkami, fontanny, wanny i sczerniała od sadzy kotłownia. Szkoda, że nasze dzieci zachowywały się tam jak bydło i musieliśmy wyjść szybciej niż byśmy chcieli. Spodobała im się za to kolejna atrakcja - medresa, nie spodziewały się chyba, że szkoła może być taka fajna. 180 klaustrofobicznych pokoików z małymi okienkami musiało pomieścić nawet 800 uczniów, którzy korzystali z jednej niedużej umywalni, kilka razy mniejszej od mini meczetu. Dzieciaki z radością gubiły się wśród zakamarków tego internatu (większość małych talibów uczyła się w pobliskim meczecie).



Postanowiliśmy kontynuować zabawę w gubienie się na większa skalę - ponownie wkroczyliśmy do suków. Błądziliśmy bardzo nieudolnie, bo udało nam się zobaczyć wszystko, co chcieliśmy - suk farbiarzy, kowali oraz dawny targ niewolników.



Dzień zakończyliśmy bardzo drogą, miętową herbatą, którą wkupiliśmy się na taras z widokiem na Jama el Fna o zachodzie słońca.







Jak widać poznaliśmy się już nieco z arabską klawiaturą, więc może nie będzie tak źle ze wpisami. Jednak w najbliższym czasie zapewne zamilkniemy, bo ruszamy nareszcie w góry! Miejmy nadzieję, że z mułem. Póki co humory nam dopisują i jesteśmy dobrej myśli.

czwartek, 13 marca 2014

Czysta przyjemność

Dziś doświadczyliśmy przyjemności, na którą ostrzyłam sobie zęby już przed wyjazdem. Hammam. Czyli miejsce spotkań towarzyskich, poszukiwania żon dla synów, ubijania interesów. Miało być niemal magicznie, a było prozaicznie. Poszliśmy do lokalnego, prostego hammamu tuż za rogiem, by mieć doświadczenie prawdziwe, a nie wykreowane dla turystów. Było aż za prosto. Nagie baby rzuciły się na mnie, wysmarowały czarnym mydłem, wyszorowały mnie do żywej skóry (doświadczenie nawet przyjemne, a efekt powalający - mam skórę jak niemowlę), a potem wygniotły w mokrą posadzkę masażem. Joasia i dziewczynki jedynie się polewały gorącą wodą, ale Pita w tym samym czasie przeżywał katusze w rekach rosłego murzyna, który niemal przetrącił mu kręgosłup, wciskając kolano w plecy i wyłamując ręce.

Tak zmaltretowani ruszyliśmy w miasto, które nie ma zbyt wiele do zaoferowania, jeśli chodzi o zabytki, ale coś znaleźliśmy.  Na przykład pałac el Badi, który niegdyś zachwycał przepychem obcych ambasadorów, a dziś jako wielka ruina imponuje jedynie odwiedzającym go turystom.

Po południu zjedliśmy tradycyjnie harrirę na Jama el Fna, a Pita, Franek i Joasia odważnie połykali prażone ślimaki. Nawet Róża wzięła do buzi, ale wypluła, wiec nie wiadomo, czy ma zaliczone. Potem już tylko celowo pobłądziliśmy w okolicznych sukach, którym zamierzamy przyjrzeć się bliżej jutro.






 

Marrakesz






Po przydługiej podróży dotarliśmy do serca turystycznego Maroka - Marrakeszu na plac Jama el Fna. Tu zaklinacze węży, kuglarze, treserzy małp, panie malujące henną znienacka ręce, sprzedawcy bakalii, świeżego soku i słodkości próbują zarobić na tłumach przewalających się przez plac. Nas skusiły stoiska z harirą - zupa za grosze, która cała nasza szóstka zamierza się żywić przez najbliższe dni (szczególnie Joaśka, która już przeszła na dietę (oliwki + chleb), bo bieduje. Nie wiem czy jeszcze cokolwiek napiszemy, może jedynie będziemy wrzucać zdjęcia, bo tutejsze francusko-arabskie klawiatury skutecznie zniechęcają do pisania.