Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczeliniec. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczeliniec. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 sierpnia 2017

Kobiecy wyjazd

Kobiecy? A więc może zakupy w Mediolanie? Nie? SPA dr Irena Eris? Hmm... Też nie... Ale już blisko. Nawet lepiej. SPA w sercu czeskich gór Stołowych i trening gwiazd Hollywoodzkich pod okiem prywatnych coachów. A co! Na bogato.
Dzień pierwszy postanowiliśmy poświęcić w całości na zachwalany ze względu na różnorodne walory trening gwiazd Hollywood'u. Nasza liderka - Ania poprowadziła nas do owego raju w "świętym lesie". A tam? Czego dusza zapragnie - trening odporności psychicznej na pochyłej płycie, peeling mineralny dłoni na bazie opiłków piaskowca szarego, liftingująco-modelujący trening mięśni nóg na przewieszonym głazie...

Dziewczyny zdecydowały się na przedłużona sesję peelingu oraz masażu barków i ramion. Przykleiły się w tym celu do jednego, niezbyt wysokiego głazu, gdzie w pajęczynie rys, dziurek, klam, półek i stopni odnalazły w końcu swoją własną ceremonię modelującą. I z satysfakcją ją zrealizowały, zyskując prawo do tytułu gwiazd Hollywood.
Ja postawiłam raczej na trening mentalny, dlatego przełamawszy swe psychiczne bariery zatopowałam połóg, a następnie uczyłam się pokory od cichych i niepokonanych piaskowców machovskich.

Atrakcje następnego dnia zdeterminowała aura. Sprzyjała technikom aktywnego rozluźnienia i terapii nawilżająco-odmładzającej w powiewie czystego górskiego powietrza z mgiełką wilgoci.
Szlak zdrowia zaprowadził nas na Szczeliniec, gdzie w dziewczynach odezwał się duch poszukiwaczy przygód, znany już z ostatniej wizyty całą rodziną w Błędnych Skałach. I tym razem labirynt głazów i ciasnych przejść nie zawiódł ich oczekiwań. Póki kluczyłyśmy w tych zakątkach, przeciskałyśmy się między skałami by dotrzeć do "diabelskiej kuchni" i wyszukiwałyśmy ringów znaczących drogi wspinaczkowe na ścianie Szczelińca, duch w narodzie nie ginął. Dopiero podczas przydługiego zejścia do bazy Łucję ogarnął standardowy foch, który jednak nie zniszczył pozostałej części ekipy przyjemności z wyprawy. 
 

 


 Wieczorem wyszło słońce. Pokolorowało nam tak pięknie Szczeliniec i malownicze bele siana na pobliskim polu, że tam właśnie wybiegliśmy by w radosnych wygłupach popracować nad budowaniem masy mięśniowej. Ile osób trzeba by wepchać taką belę pod górę? Łatwo nie było.

Ostatniego dnia ostrzyłyśmy sobie pazury na modelowanie sylwetki z efektem FLESH. Niestety nagłe oderwanie chmury przerwało te ambitne plany. Jedynym usatysfakcjonowanym tego dnia był nasz prywatny coach Marek, który przed deszczem na "Autostopem do Bellinzony" skutecznie energizował sobie mięśnie prawego uda i łydki.

 

P.S. nowomowa zaczerpnięta z autentycznych opisów zabiegów SPA.

piątek, 25 kwietnia 2008

Fantazje Fryderyka Wielkiego

To wyglądałoby imponująco, pionowe ściany Szczelińca Wielkiego przedłużone kilkumetrowymi szańcami, kurtynami i bastionami, kryjącymi arsenały, koszary i wieże obserwacyjne, zapewniającymi panowanie nad częścią Kotliny Kłodzkiej. Fryderyk Wielki musiał się naoglądać saskiego Koenigsteinu, by marzyć o zbudowaniu na pionowej, litej skale twierdzy "nie do zdobycia", chroniącej ledwo co zdobyty Śląsk. Na szczęście na planach się skończyło i najwyższa z Gór Stołowych jest nadal we władaniu "górołazów", a nie turystów wylewających się z autokarów.


My zachęceni sukcesem pierwszego wspólnego trekkingu, postanowiliśmy zbliżyć się do granicy tysiąca metrów nad poziomem morza, więc wchodziliśmy dzielnie do drabinkach, przeciskaliśmy się z nosidłem przez głębokie szczeliny oraz "Piekiełko", gdzie nadal panowała niepodzielnie zima, ciesząc się na koniec widokami pozostałych "stołów".

Oczywiście kilkugodzinny trekking to byłoby dla nas za mało w tak piękny wiosenny dzień, więc uruchomiliśmy skodzinę, by pojechać w inne pasmo górskie czyli Góry Sowie i zobaczyć kolejne marzenie Wielkiego Fryca, tym razem zrealizowane czyli twierdzę srebrnogórską.



Ona też okupuje szczyt, więc jak zaparkowaliśmy na przełęczy dzielącej Góry Sowie od Bardzkich, musieliśmy się nieźle namęczyć, aby wspiąć się do samego jądra tej górskiej fortecy czyli będącego w trakcie remontu Donżonu. Tam zaopiekował się nami przewodnik, prowadząc po kazamatach, pokazując z bastionów, jak wielka to była twierdza, choć teraz w zdecydowanej większości kompletnie zrujnowana i ukryta w gęstym lesie. Stamtąd też było widać rozległe równiny śląskie, do których z Czech wiodła droga właśnie przez tę przełęcz. Nie zobaczyliśmy tylko kolejnych srebrnogórskich atrakcji, czyli wiaduktu kolejowego oraz urokliwego, zabytkowego miasteczka, ciągnącego się aż do przełęczy. Więc po zwiedzeniu fortyfikacji mieliśmy co zwiedzać aż do zachodu słońca.


 PS. Oczywiście twierdza Srebrna Góra jest siódmym z mych dolnośląskich cudów.