Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zwinger. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zwinger. Pokaż wszystkie posty

sobota, 9 kwietnia 2011

W stolicy Augustów


Pierwsze Róży spotkanie ze Sztuką omalże nie skończyło się tragicznie. A stało się tak. Tuż po wejściu do sali zobaczyła z daleka obraz bodajże Cranacha (nigdy się nie dowiemy, bo zabrakło czasu na przeczytanie podpisu) i nim ktokolwiek zdążył zareagować, odcisnęła - ku przerażeniu ochrony - swą dłoń na szybie osłaniającej malowidło. Na szczęście nie włączył się żaden alarm i całkiem purpurowi mogliśmy pędem opuścić tę wystawę czasową, by zacząć troskliwie tłumaczyć płaczącemu dziecku surowe zasady panujące w muzeach. Potem prócz szlochów, braku zainteresowania obrazami (nawet sikający ze strachu Ganimedes nie wzbudził go we Franku śmiejącym się z wydalania zazwyczaj do rozpuku), wchodzenia na kanapy, obyło się bez mrożących krew w żyłach wydarzeń. Ale jak się dzieciom nie dziwić? Podczas godzinnej wizyty w Galerii Starych Mistrzów miały za sobą pół dnia zwiedzania Drezna. Nic dziwnego, że dopadło je zmęczenie i marzyły o odpoczynku, a nie o podziwianiu dzieł Rembrandta, Vermeera, Rafaela ...


W stolicy saskich Augustów czuliśmy się swojsko, zewsząd otaczały nas królewskie korony z Orłem i Pogonią, dodatkowo oba miasta dzielą wdzięczność dla Canaletta. W Warszawie obrazy mistrza umieszczone na ulicy wyglądają jak zakute w lodzie, natomiast drezdeńczykom wystarczają znacznie bardziej oszczędne formy. W miejscach skąd roztaczają się widoki uwiecznione na płótnach Wenecjanina stoją instalacje w formie sztalugi i ramy. Dzięki nim widz może spojrzeć na to miejsce oczami mistrza, mając przed sobą określony kadr, który porównuje z małą reprodukcją. Efekt lepszy niż u nas, a oszczędności pewnie dobrze spożytkowane na inne cele.


Tłumy rosyjskich wycieczek w mieście nad Łabą silnie kontrastowały z tym, co zastaliśmy w prawie opustoszałych karkonoskich kurortach. Wraz z nimi przemieszczaliśmy się po tarasach Bruhla, moście Augusta, Zwingerze (niestety w remoncie), siedzieliśmy pod sklepieniem Frauenkirche, przyglądaliśmy się pochodowi saskich władców. Bez towarzystwa natomiast spożywaliśmy drugie śniadanie nad Łabą z przepysznym widokiem na barok. A ja sam jak palec (dzieciom było to zabronione) udałem się na kopułę najsłynniejszego drezdeńskiego kościoła, by śledzić jak powoli kwartał za kwartałem zapełnia się zabudowa starówki, po której jeszcze kilka lat temu hulał wiatr, a nie turyści.


Oczywiście na końcu tego wpisu jako rodzice musimy się pokajać, bo ten jednodniowy wypad do Niemiec nie przyniósł dzieciakom żadnych atrakcji. W dodatku po kilku dniach Franio ze wstydem wydusił z siebie, że „w muzeum było nudno”.