Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warszawskie atrakcje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warszawskie atrakcje. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 listopada 2010

Łosiowe Błota bez łosi i błota

Naszą rodziną rządzą obrazki. To, że panują nad dziećmi, nic dziwnego, wszak nie potrafią one czytać, ale że nas rodziców trzymają też mocną ręką świadczy choćby to, że zanim gdzieś pojedziemy, musimy przyjrzeć się miejscu na zdjęciach, zanim podejmiemy decyzje, że jest to miejsce warte obejrzenia. Jeśli miejsce nie będzie fotogeniczne może zostać łatwo przez nas pominięte. Przypominam sobie tę ogólną zasadę właśnie dziś, bo w zeszły weekend przez nią właśnie przeżyliśmy rozczarowanie.

Ścieżka dydaktyczna przez bagna nazwana "Śladem Łosia" czy nie brzmi zachęcająco? Zwłaszcza dla takich amatorów kładek wśród mokradeł jak my. Trzeba było wręcz wstrzymywać przed wsiadaniem do samochodu, od razu jak tylko zobaczyliśmy zdjęcie prezentujące drewniane przejście nad "błotami". A co najlepsze, aby przeżyć taką przerażające doświadczenie (tato boję się, że mnie wciągnie), nie trzeba było jechać nad Prypeć, tylko na Bemowo.

Dwie godziny spaceru po lesie w oczekiwaniu na tą kładkę. I tej kładki nie było, może była kiedyś, a teraz sparciała i pochłonęły ją bagna, albo ktoś porąbał na opał, albo zarosła krzakami i stała się niedostępna. Tyle możliwych rozwiązań, a nasze rozczarowanie wielkie. Zostały nam tylko ładne zdjęcia ...

niedziela, 26 września 2010

Pierwszy jesienny weekend ...

... spędziliśmy aktywnie.
W sobotę daremnie staraliśmy się puszczać latawiec w Powsinie, podczas gdy dzieci patrząc na nas z politowaniem zjadały przekąski, bawiły się brudnym piaskiem oraz głaskały kapustę.



Za to w niedzielę, mając już po dziurki w uszach polany piknikowej w Powsinie, wraz z przyjaciółmi udaliśmy się na przejażdżkę z przyczepką rowerową po byłych posiadłościach Stanisława Kostki Potockiego (których rzecz jasna podczas 18-sto kilometrowej trasy ani razu nie opuściliśmy). Nasza trasa oczywiście biegła wpierw ścieżką przez oklepany i zatłoczony Las Kabacki, by po kilkunastu minutach zmienić się w asfaltową drogę między dawnymi polami kapusty, a nowymi domkami jednorodzinnymi. Atrakcji może nie stało zbyt wiele, poza pomnikiem Wiganda z Powsina - fundatora kościoła w Powsinie. Rycerz - bohater z Grunwaldu - stoi tam w pełnej zbroi z dwoma mieczami przy pasie, w ręku trzymając miniaturkę świątyni. Na Franku wrażenie chyba zrobił ...


Poza tym piknikowaliśmy nad rzeczką Wilanówką na lekko podmokłej łące pełnej pokrzyw, co według prawie wszystkich uczestników obniżało jeszcze i tak niewielką atrakcyjność wycieczki. Co rozczarowało mnie? Wcale nie pokrzywy, nie komary, ani wilgoć, tylko postawa syna, który na propozycję udania się we dwóch nad nieodległy brzeg Wisły, powiedział, że woli zostać na pikniku. Na szczęście Róża była żądna przygód i jadąc razem z tatą dostrzegła królową naszych rzek, hałdę z elektrociepłowni oraz ludzi uprawiających tamże paragliding. Tym samym uratowała honor najmłodszego pokolenia podróżników w naszej rodzinie ...

środa, 26 maja 2010

Atrakcje z innej epoki

Chociaż (tfu, tfu) deszczowe weekendy już za nami, opowiem jak spędziliśmy jeden z takichże, a konkretniej przedostatni. Zimna i ponura sobota nie zachęcała do atrakcji w plenerze, ale chłopcy byli uparci. Franek zaopatrzył się w cały dostępny w jego zbrojowni rynsztunek - miecz, tarczę, hełm oraz pancerz i ruszyliśmy "Ku Grunwaldowi".





Dotarliśmy w samą porę, bo oto zaczynała się bitwa. Polacy prezentowali chorągwie, a Krzyżacy nieśli dwa nagie miecze. Co prawda niewiele słyszeliśmy z dyskusji z Jagiełłą, bo wcześniej skutecznie ogłuszono nas strzałami armatnimi, ale historia to znana, więc rozwój akcji nas nie zaskoczył. Po inscenizacji rozochocony Franek sprowokował do walki rywala swej kategorii wagowej. Obaj mieli dużo satysfakcji z potyczki i co najważniejsze każdy z nich czuł się zwycięzcą :)


Następnego dnia, równie deszczowego co poprzedni, postanowiliśmy odświeżyć dzieciakom prehistorię. Wybraliśmy się do Muzeum Ewolucji. Kusiły nas tam wielkie szkielety, które okazały się jednak nie takie wielkie. Ale Franek z radością rozpoznał szkielet swego gumowego dinozaura z Bałtowa. Dzieci fascynowały nawet wypchane truchła zwierząt, które na nas robiły dość smętne wrażenie. Muzeum zdecydowanie należy do obiektów z zeszłej epoki, jedynym elementem aktywizującym zwiedzających były tabliczki z odlewami tropów zwierząt, które można było próbować rozpoznać. Hm, może jeszcze akwarium z żywymi piraniami uznałabym za eksponat niestandardowy. Muzeum Ewolucji daje jednak dzieciakom szansę stanięcia twarzą w twarz z rysiem, pancernikiem, dziobakiem, pelikanem i innymi płochliwymi zwierzętami. Na deszczowy dzień atrakcja jak znalazł.


wtorek, 9 lutego 2010

Strażak Fram

Dziś w ramach walki z otaczającą nas biało-szarą beznadzieją, postanowiliśmy dodać naszym żywotom więcej czerwieni. A całkiem nieoczekiwanie Muzeum Pożarnictwa okazało się miniaturowym strażackim przedszkolem, gdzie młodzi fascynaci sikawek i pomp mogli się przebrać za swoich idoli, "jeździć" strażackim melexem, dzwonić dzwonkami, trzymać toporki i węże, drzeć się w niebogłosy, ku uciesze tatusiów dzierżących aparaty.


niedziela, 7 lutego 2010

Wychowanie olimpijczyków

Bezrobocie nie sprzyja podróżom z dziećmi, zatem na razie próbujemy pokazać im jak niesamowite jest bieganie na biegówkach, by czym prędzej szły w ślady Justyny Kowalczyk.



Niestety standardowe sanki trochę zarzucają i dzieciaki zaliczały czasem upadki, gdy tata za bardzo się rozpędzał. Najlepiej poszerzyć płozy (szerokość nart pewnie wystarczy). My może wprowadzimy te zmiany za rok, na razie wyprawy saneczkowo-biegówkowe były spontaniczne i nie dopracowane :)

PS. Już niedługo (w 2013 roku) poznamy, że znacznie łatwiej biega się na biegówkach z dziećmi, używając przyczepki narciarskiej na płozach.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Dobra Potockich


Ostatnio dosyć dogłębnie zbadaliśmy temat dawnych dóbr Potockich. Piękny mieli majątek. Dziś zabudowują go miasteczkiem Wilanów, ale jeszcze można sobie wyobrazić jak musiało być pięknie. Trzy części, nazwane od imion dzieci (dzieci Aleksandra i Anny Potockich) - Gucin (od Gucia - Augusta), z którego pozostało niewiele ponad chaszcze i stawik za kościołem św. Katarzyny, Morysin (od Maurycego) - też zapuszczony parczek w Wilanowie i Natolin (od Natalii jak łatwo się domyślić), który jest wręcz oszałamiający. Piękny, naturalnie zarośnięty las, pełen wielgaśnych ślimaków i starych dębów. Byliśmy i wewnątrz i obeszliśmy dookoła - wzdłuż muru. Z obydwu stron jest ciekawie.