piątek, 25 maja 2007

Nasz Meksyk w pigułce

Podsumowując nasza trasa wyglądała w następujący sposób. Część tych informacji da się wyczytać z tej mapki, a kto nie rozumie tego planu, poniżej może sobie przeczytać o miejscach ...




Ciudad de Mexico (2 dni)  - Puebla (1,5 dnia) - Oaxaca (1,5 dnia) - San Cristobal de Las Casas (3 dni - choroba Franka)  - Palenque (1,5 dnia) - Merida (2 dni) - Tulum (1,5 dnia) - Coba (0,5 dnia) - Valladolid (0,5 dnia) - Chitchen Itza (0,5 dnia) - Merida (0,5 dnia) - Campeche (2 dni) - Villahermosa (1,5 dnia) - Ciudad de Mexico (1 dzień) - Acapulco (2 dni) - Taxco (1,5 dnia) - Cuernavaca (0,5 dnia) - Ciudad de Mexico

wtorek, 22 maja 2007

Album zdjęciowy


Zdjęcia wgrywały się podczas wyprawy, nie w takiej liczbie jak byśmy chcieli, więc teraz serwujemy Wam cały album. Aby w niego wejść wystarczy kliknąć w fotkę.

czwartek, 17 maja 2007

środa, 16 maja 2007

La Plata czyli bunt aparata

Piękne miasto srebra kolonialnego Taxco (kto zgadnie jak się to czyta?). Uliczki pną się w górę po srebronośnych wzgórzach. Samochody muszą się rozpędzać, by wjechać po górę, tak tu jest stromo.

A nam się zbuntował aparat i non funziona. Robi zdjęcia kiedy chce, a kiedy nie chce, to nie. Udało nam się przekonać go do paru ujęć w najbardziej widowiskowych miejscach. Takich jak to.


Jutro ostatni dzień, jesteśmy już nieco zmęczeni, więc pewnie skupimy się na nieśpiesznych zakupach w artesaniach i zwiedzaniu Cuernavaki.

Jakby ktoś chciał nas witać na lotnisku to przylatujemy z Paryża o 20.50 w czwartek.

poniedziałek, 14 maja 2007

Acapulco

Prawie jak Rio... ale jednak do Rio mu trochę brakuje. Jesteśmy i nawet Pita się zdążył wykąpać (po raz 3 w Pacyfiku). Ale dopiero jutro doświadczymy tego miejsca naprawdę, więc jutro też będą zdjęcia i relacje.

Dziś tylko napiszę, że przy okazji wczorajszego zwiedzania Mexico City mogliśmy zobaczyć jak tu się myśli o Aztekach i konkwiście. Możecie się domyśleć jak. Film, który obejrzeliśmy w muzeum przedstawiał kulturę Azteków jako super rozwiniętą, wspaniałą i glorioza generalnie, ofiary z ludzi no cóż... to takie ważne wierzenie było, bo inaczej ich świat by się rozpadł, a te ofiary to przecież się w kolibry zamieniały i przez wieczność sobie nektar spijały z kwiatków, a konkwista to dopiero było barbarzyństwo!! (nie twierdzę, że nie było).
Diego Rivera konkwistadorów przedstawił jak jakieś mutanty potworne, a Tenochtitlan znów jako miasto glorioso y felicitado, tylko w oddali majaczyły obkrwawione świątynki...



A na obiad wczoraj był krab i inne owoce morza, co zadowoliło Pitę, który zazdrośnie spogląda w obce talerze z owocami morza, na które zwykle nas nie stać...
Wkrótce wyruszymy na podbój Acapulco.

niedziela, 13 maja 2007

W nowej skórze

Dziś zaczniemy od fotoreportażu ze starcia z ostronosami:
Jeszcze jeden fotosik z wizyty w parku La Venta:


Odkryliśmy sekret Olmeków! Ich gigantyczne rzeźby-głowy przedstawiają po prostu niemowlaki. Podobieństwo jest uderzające, nieprawdaż?
A dziś spędziliśmy spokojny dzień w Mexico City zwiedzając to, czego nie zdążyliśmy poprzednim razem. Czyli ruiny Templo Mayor, Katedrę i np. murale Diego Rivery.

Wjechaliśmy też na wieżę widokową, z której mieliśmy zobaczyć całe miasto, ale ostatecznie podziwialiśmy głównie smog. Dopiero kiedy zrobiło się ciemno, zaczęły przez smog przebijać się światła bardziej odległych dzielnic.

Jutro jedziemy do Acapulco, gdzie będziemy się wstydzić rozebrać na plaży, bo wyglądamy jak terminatory. Płatami schodzi z nas skóra. Aż dzisiaj zapytała nas mała Meksykanka, co nam się dzieje. Jej pewnie nigdy nie schodziła skóra. Zaskoczyła ją odpowiedź, że to z nadmiaru słońca...

sobota, 12 maja 2007

Prawie polała sie krew

Mamy jeszcze chwilę do nocnego autobusu, a miasto jest jak już wam wszystkim wiadomo, nudne i nieciekawe, wiec robimy dziś drugą blogową entradę. Następna relacja jutro - ponownie z największego miasta w galaktyce.

W Villahermosa staliśmy się ofiarami systemu taksówkowego, który stał się dla nas symbolem beznadziei tego miasta. Otóż jak już pisaliśmy wczoraj, taksówka nie jedzie tam, gdzie chce pasażer, tylko tam gdzie chce kierowca - stając się formą zbiorowego autostopu, bądź po prostu komunikacji autobusowej. Aby więc pojechać, tam gdzie chcieliśmy (przewodnik nie podał innego połączenia niż taksówkowe), musieliśmy dojść do miejsca, skąd taksówki miały już tylko drogę prosto do La Venta, bo inaczej czekalibyśmy nie wiadomo ile, na taką, która akurat jechałaby przypadkiem w interesującym nas kierunku. Miejscowi stoją w takich kolejkach do taksówki i czekają na okazję...

A w La Venta oprócz gigantycznych olmeckich głów mieszkają sobie różne zwierzęta. Niektóre na uwięzi jak jaguary, a niektóre na wolności jak ostronosy, które lubią turystów, a przede wszystkim ich jedzenie. Nas też zaatakowały. Całą grupą. Jeden taki mały i wścibski zaczął obwąchiwać nasz koszyk, a potem dobrał się do nogi Franka, myśląc że to kawałek kokosa. Musieliśmy uciekać, zanim polała się krew. Zamieścilibyśmy zdjęcie tej masakry, ale nie mamy kabelka. Może jutro.

piątek, 11 maja 2007

Villahermosa (czyt. brzydkie miasto)

Hola!
Jakoś nie zdążyła rybitwa opisać przedstawionych zwierzątek, a miała na to 2 dni... Jesteśmy rozczarowani. W ogóle to jakiś gorszy moment wyjazdu. Wczorajszy dzień spędzilismy w autobusie, który na dodatek utknął na dwie godziny na wyspie piratów, bo był wypadek i nie mogliśmy wyjechać z tego niebezpiecznego terenu.

A jak już wyjechaliśmy, to dotarliśmy do miasta, które chyba tylko dla kpiny nazywa się Villahermosa. Brzydko tu niezmiernie, wszystkie hotele obskurne, na ulicach tony śmieci, a na dodatek na ulicach tworzą się ogromne kolejki. Czyżby rzucili mięso? Nie. Są to kolejki do taksówek, których kierowcy zatrzymują się ciągle po drodze, tak aby w każdym momencie taksówka była wypełniona po brzegi. Zabierają jednak tylko tych, którzy jadą tam, gdzie oni (taksówkarze) właśnie zmierzają.

Do tego brzydkiego miasta przyjechaliśmy, by obejrzeć muzeum-park z ogromnymi olmeckimi głowami. Dziś po raz pierwszy spaliśmy pod moskitierą i czuliśmy się jak kolonizatorzy w tropikach.

Mati - spokojnie zostawimy jakieś drobne monety dla przyszłej teściowej (a Ty już jesteś zaręczony?!)

czwartek, 10 maja 2007

Baluartes, fuertes y budyń kokosowy

Te bransolety to rzeczywiście wejściówki na piramidony. Ale jeśli chodzi o ową iguanę, to się rybitew nie popisał, bo to przecież z góry wiadomo, że to iguana była.... a może to tej płci tak poszukiwałeś półtorej godziny, co? Bo tym rzeczywiście się popisałeś, bo gdzie to widać, że to samica? Specjalnie dla Ciebie będą inne gady do rozpoznania. No i może parę ptaszków... 
wuala:

Dziś był bardzo przyjemny dzień, nawet dla mnie. Pita natomiast wniebowzięty zwiedzał umocnienia Campeche. Ja zostałam zapchana jogurtowym deserem i kokosowym budyniem i też byłam zadowolona aż do momentu, gdy nie musieliśmy wejść 600 m pod górę w 30stopniiwym upale, by zobaczyć jakiś kolejny fort. Ale na szczycie okazało się być ciekawie i z widokiem na morze.

Wieczór zamierzaliśmy spędzić przy piwku na hamaku na tarasie naszego hotelu z widokiem na główny plac z parczkiem. Niestety. Wyprawa Pity po piwo skończyła się fiaskiem. Przeszedł pół starówki, mijał przez 20 minut sklepy ze śrubkami, sukniami ślubnymi, dewocjonaliami, pamiątkami, spożywczaki, ale nigdzie piwa niet. No i musieliśmy za nie zapłacić w knajpie...




Mała obserwacja - im dłużej jemy tutejsze super giga ostre jedzenie, tym bardziej dla nas staje się normalne, że wszystko musi parzyć w język, żeby w ogóle stwierdzić, że ma smak.

Obserwacja nr. 2 dotyczy tutejszych kibli. Tak jak w Ameryce Płd. nie należy wrzucać papieru toaletowego, bo się zapchają. Mają tu taki system z zasysaniem tego co się znajdzie w muszli. Ale papieru jakoś nie lubi ten system zasysać. Ten papier, który u nas ląduje w kiblu, tu ląduje w koszu na śmieci obok. Mało to estetyczne.

Dobra wiadomość dla wszelkiej maści zazdrośników - za tydzień o tej porze będziemy już siedzieć w sali odlotów na lotnisku Benito Juareza w Mexico City.

A jutro pożegnanie z płaskim jak tortilla Jukatanem i powitanie gorącego jak sam sos stanu Tabasco.

środa, 9 maja 2007

Brudni

A i racja!! Okulary mam INNE, ale nie NOWE, bo stare zostawiłam w Palenque. A te odstąpił mi wspaniałomyślnie Pita. A tak w ogóle to już trochę brudni jesteśmy i przykurzeni. Tylko Franko ma jeszcze pełną garderobę ciuchów.

2 X UNESCO


Dziś było Chitchen Itza. Czyli największy hit majański w całym Meksyku. Dowiedzieliśmy się o tym już z daleka, jeszcze zanim zobaczyliśmy ruiny. Świadczył o tym wielgaśny targ z artesaniami przed wejściem, wielki budynek z przechowalnią bagażu, kafeteriami i miłymi strażnikami, pachnące łazienki i dwa razy droższy bilet niż gdzie indziej.

A jak weszliśmy i zobaczyliśmy to się okazało, ze rzeczywiście cool, tylko niestety wszystko zrekonstruowane, a nie autentyko. No i na żadną prawie piramidę nie można wejść (tak jak gdzie indziej), bo o Chitchen się chyba bardziej boją, że im zadepczemy. Robi wrażenie mimo wszystko. Szczególnie boisko do gry w pelote i na mnie największe wrażenie zrobił tzw. klasztor mniszek, bo pięknie zdobiony płaskorzeźbami. A na Picie - boisko i cenote sagrado i piramida Kukulcana. Dla tych, co znają to miejsce napiszemy, ze już nie można wejść na piramidkę przy grupie Tysiąca Kolumn i zobaczyć z bliska boga Chaca oraz zrobić sobie najbardziej znane ujęcie tego miejsca.

Oto cenote. Tam topiono ofiary.


A tu przechowywano czaszki ofiar.


A teraz miejscowa fauna.


I scenki z podróży z dzieckiem.


A teraz Pita jest wniebowzięty, bo MURY!!!! Campeche czyli drugie UNESCO.

wtorek, 8 maja 2007

Meksykańskie ciepełko

Oto palmy na życzenie. Co prawda nad Zatoką Meksykańską, ale i tak ładne.

Dziś mieliśmy dzień cierpienia po totalnym spaleniu na wczorajszej plaży. A przyszło nam zwiedzać Coba - najrozleglejsze majańskie miasto na Jukatanie. Ja cierpiałam. Pita był zadowolony mimo upału, który dla tutejszych jest jedynie ciepełkiem, bo dopiero przy 50 stopniach zaczynają mówić, że gorąco...

Chcieliśmy się pod koniec dnia ochłodzić w cenote (naturalnym jeziorku tworzącym się w dziurze w jukatańskiej wapiennej skorupie), ale niestety woda okazała się być - oględnie mówiąc - mętna. Tylko tutejsi chłopcy odważnie kąpali się, skacząc z opony.

niedziela, 6 maja 2007

Dwa sukcesy

Dziś dwa sukcesy: Franek sam (po raz pierwszy) dwa razy się podciągnął na szczebelkach łóżka i samodzielnie wstał!!! Poza tym kąpaliśmy się nago przed chwilą w prawdziwym Morzu Karaibskim (wcześniej była to tylko Zatoka Meksykańska). W dodatku śpimy dziś w opustoszałym, choć remontowanym hotelu i jesteśmy tam zupełnie sami. Z daleka widzieliśmy Piramidę Kukulkana w Chitchen Itza, a resztę dnia spędziliśmy w autobusie.

Morze Karaibskie jak możecie się domyślić jest niesamowite. Wielka plaża z białym piaskiem, tak drobnym, że do tej pory Franek ma go w uszach, a my we włosach. No i cieplutka woda koloru turkusowego... jutro spędzamy cały dzień na plaży, więc się tym nacieszymy. Może wrzucimy potem jakieś zdjęcia, byście też choć wzrok nacieszyli :)

A tak w ogóle to pozdrawiamy z Tulum.