Pokazywanie postów oznaczonych etykietą okolice Warszawy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą okolice Warszawy. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 14 września 2009

IKEA

Co może mi osłodzić pobyt w IKEI? Na pewno szwedzkie klopsiki, ale czy coś jeszcze?

Na wiosnę tego roku musiałem wymyślić spacer po osadzie fabrycznej w Markach (osiedle domków, resztki fabryki i parku, oraz pałacyku fabrykantów), co w pewien sposób zrównoważyło mi przesuwanie się w tłumie gapiących się na lampy i szafy ludzi ... Tym razem wpadł mi do głowy również nie najgorszy pomysł (Juście i Frankowi też się podobało, choć Róża nie wyraziła swej opinii). Otóż po drodze do Janek znajdują się stawy Raszyńskie. Kiedyś udało mi się dostrzec tam wieżę do obserwacji ptaków i tak po nitce do kłębka trafiłem na informację, że jest tam ścieżka edukacyjna po terenie rezerwatu.

Cóż można o niej napisać? Pusto, dziko, dzikie kaczki, puste puszki. Barokowy pałac w Falentach z czterema wieżami, lśniąco biały, zdecydowanie wyremontowany, przysłonięty dębami leży na skraju krainy opanowanej przez trzciny, ryby i ptaki. Wysokie drzewa tłumią hałas z pobliskiej trasy na Katowice/Kraków, którą widać tylko z jednej (z trzech) wież przeznaczonych dla ornitologów. Groble - wśród kilkunastu stawów rybnych o zróżnicowanej wielkości - szerokie, widokowe, a wśród nich ta najsławniejsza, gdzie książę Pepi prowadził żołnierzy do boju na bagnety.

Mam nadzieję, że do czasu następnej wizyty w IKEI, wymyślę kolejną wycieczkę w pobliżu tego składowiska proletariackiego designu ...

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Rycerz i Róża nad Liwcem

Kiedy Francelot stał się fascynatem rycerstwa, tego żadne z nas nie pamięta. Nie było to zbyt dawno, bo na Kaszubach Froland kazał sobie dzień w dzień (wieczór w wieczór) opowiadać bajki o smokach i rycerzach. O wizycie w zamku w Golubiu Justa wspomniała wcześniej - może on właśnie stanowił katalizator? W każdym razie ja (jako dobry ojciec) wynalazłem informacje o najbliższym Warszawy turnieju rycerskim i tym sposobem pojechaliśmy w zeszłą sobotę do zamku w Liwie. Frawisza w przeciwieństwie do innych dzieci był dobrze do turnieju przygotowany - miał własny miecz, więc aby przeistoczył się tamże w prawdziwego Lancelota wystarczyło kupić mu hełm. W pełnym rynsztunku Fristan czuł się tak pewnie, że starał się zaczepić i sprowokować do walki jakiegoś innego rycerzyka (oczywiście z jego kategorii wiekowej), aby upokorzywszy go, okazać mu na koniec miłosierdzie. Niestety żaden mięczak nie podjął rękawicy ...


Różolda piszczała natomiast na widok konnicy (lub raczej samych koni). Ogólnie zabawa dość przaśna, mało rycerzy, a walki wyglądały bardziej na zapasy misiów niż popisy fechmistrzów. Ale radość dzieci bezcenna.

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Niespodzianka

Naszym wyprawom i wycieczkom zazwyczaj brakuje improwizacji.
Bo szkoda czasu na zobaczenie czegoś, co rozczaruje; bo i tak za dużo czasu zajmuje wkładanie do chust, fotelików, wysadzanie, karmienie; bo resztkę godzin pozostałych na zwiedzanie trzeba wykorzystać w 100 %; bo nie możemy jeszcze tego rozmieniać na drobne.
Stąd też za każdym razem, kiedy gdzieś jedziemy, ja dobrze wiem, co zobaczę, po obejrzeniu kilkudziesięciu zdjęć, przeczytaniu iluś tam stron, jestem w stanie przekonać siebie (a przede wszystkim Justę), że jechać tam warto, że nie będziemy rozczarowani, że zobaczymy tam jedno wielkie łał. I rzeczywiście bardzo rzadko bywamy zawiedzeni, ale również prawie nigdy - zaskoczeni. Na palcach jednej ręki mógłbym policzyć miłe niespodzianki z podróży, o których nie wiedziałem przygotowując się do drogi.
A wczoraj coś takiego przeżyłem. Oczywiście na skalę mocno lokalną.
Zaplanowaliśmy sobie spacerek ścieżką dydaktyczną po Chojnowskim Parku Krajobrazowym. Chcieliśmy (chciałem?) dowiedzieć się więcej o lesie, pospacerować wzdłuż stawów rybnych, poczytać o roślinkach, przejść ładnym kawałkiem lasu. Wybraliśmy miejsce na zaparkowanie samochodu i jedziemy. Mijamy Piaseczno i w las. Trochę już nas dziwi ruch na tej szosie, ale OK, wszyscy jadą do Zalesia Górnego do rodziny na obiad. W pewnym momencie jednak zaskoczenie wzrasta. Nasz "leśny" parking, okazuje się być płatnym i w dodatku bez miejsc wolnych. Wokół na drodze stoją setki samochodów, z których wylewa się strumień roznegliżowanych ludzi. Taki tłum może tylko przyciągnąć woda, ale co ... ludzie kąpią się w stawach rybnych?
Po godzinie przyjemnego (niemalże samotnego) spaceru przez las prawda wyszła na jaw. To odkryty basen położony obok stawów przyciągnął ludzi, którym skończyły się urlopy nad morzem i znaleźli tu namiastkę Giżycka czy Łeby. Kiełbaski, karkówka, piwo, lody, opalone klaty, kajaki, rowery wodne to klimat, którego się nie spodziewaliśmy pośrodku lasu i w dodatku tak niedaleko naszego domu. I to była ta tytułowa niespodzianka - szkoda tylko, że tak późno odkryliśmy to miejsce. Teraz boimy się, że nie starczy nam gorących weekendów na taplanie się w wodzie ...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Wąski Tour


Francik wpadł w zachwyt. Z parowozu mógłby nie wysiadać. Ani pieczenie kiełbasek, ani gra w piłkę, czy badmintona, ani spacer po lesie czy polach nie były w stanie zwyciężyć z możliwością postania w gorącym wnętrzu ciuchci, potrzymania szpadla z węglem, przymierzenia czapki kolejarza bądź wchodzenia na wysokie, niebezpieczne stopnie lokomotywy. A te wszystkie atrakcje czekały na niego i blisko setkę innych dzieciaków po godzinnej jeździe po tak wąskim torze, że maszynista był zmuszony redukować prędkość niemalże do zera na zakrętach, aby nie doprowadzić do tragedii.


 Oczywiście nic nie jest takie różowe, jak się zdaje na początku. Przejazd kolejką wąskotorową z Piaseczna do Tarczyna i z powrotem to dość droga atrakcja (oczywiście gdy się podzieli sumę przez ilość przebytych kilometrów to wyjdzie, że mega droga), ale można bardzo łatwo tego uniknąć. My niestety wiemy to dopiero teraz, ale piszemy tu, aby się podzielić swym pomysłem na cut cost.
Mianowicie nie należy parkować na terenie stacji kolejowej w Piasecznie (cena wycieczki spada wtedy o 10 zł) oraz nie należy się wybierać w dwie osoby dorosłe w podróż (cena wycieczki spada wtedy jeszcze o 25 zł). Druga osoba zmotoryzowana jest w stanie dojechać do miejsca piknikowego samochodem i na przykład wrócić ciuchcią, wtedy koszty wypadu zmniejszają się o połowę, i można je przeznaczyć na przykład na piwo ...

Obawiałam się po obejrzeniu zdjęć z takich wycieczek, że "piknik" jest wyjątkowo tandetną imprezą, na której nie będziemy mogli się odnaleźć. Na szczęście miło się rozczarowałam. Polana piknikowa idealnie nadaje się do uprawiania rodzinnych sportów, atmosfera była zdecydowanie miła, towarzystwo też. Zarząd imprezy udostępnia za darmo sprzęt typu piłeczki, rakietki i lotki badmintonowe, skoczki. Warto jednak zabrać samemu tego typu ekwipunek. Przyda się też kiełbasa, którą można będzie upiec na ognisku. Jedyny element, który trzeba będzie ścierpieć to biesiadna muzyczka puszczana przez cały czas pikniku. Ale i ona ma swój weselny urok.

niedziela, 5 października 2008

Wycieczki równoległe

W pierwszą samochodową wycieczkę objazdową zabraliśmy Różę, gdy miała niespełna dwa miesiące. Za cel wybraliśmy północne Mazowsze (a przynajmniej tę część na północ od Warszawy) i postanowiliśmy dzieciom pokazać zamek w Ciechanowie, pałac w Opinogórze i najdłuższy rynek miejski w Pułtusku.
Po powrocie zorientowałem się, że Franka pierwszy wyjazd (nie prowadziliśmy jeszcze wtedy tego bloga) wyglądał bardzo podobnie. Też na jego trasie znajdował się zamek, pałac i zabytkowe miasteczko (tylko w trochę innej kolejności). Dlatego opiszę te dwie wycieczki równolegle.


Niby podobne, a jednak różne. Z Franiem wybraliśmy się w pierwszą podróż, jak miał prawie trzy miesiące. Z Różą już się tak nie cackaliśmy i zrobiliśmy to ponad miesiąc wcześniej, narażając ją na całodzienną wycieczką samochodem na dystansie ponad dwustu kilometrów. Dla pierworodnego wzięliśmy "wisiadło" (jego małe kończyny zwisały bezwładnie spod piersi ojca) i wózek z gondolą, dla córki - chustę, podtrzymującą ją w pozycji embrionalnej (a przy okazji potencjalnie duszącą) i fotelik samochodowy na ramie wózka. Ale dość już o sprzętach, czas coś napisać o atrakcjach.


Zamki w Ciechanowie i Czersku (bo tam właśnie zawieźliśmy na początku Franka na początek jego podróżniczej drogi), to najlepsze na Mazowszu przykłady średniowiecznych fortec. Zachowane wieże, na które można wejść, cały (lub prawie cały) obwód murów obronnych, to upadabnia do siebie te zamki. Różne są tylko widoki. W Czersku oglądamy położoną niżej rozległą dolinę Wisły z charakterystycznymi sadami, natomiast w Ciechanowie - podmokłe łąki, wśród których wzniesiono książęcą siedzibę, a także pobliskie zabudowania.


Pałace w Otwocku Wielkim i Opinogórze są nieporównywalne. Barokowe mieszkanie marszałka Bielińskiego miało gości zaszokować swym bogactwem i przepychem. Krasińscy przeciwnie; ich siedziba to romantyczne ustronie, dokąd mogli uciec od politycznych i salonowych intryg, z małym neogotyckim pawilonem mieszkalnym na niewielkim pagórku, położonym pośrodku obszernego parku, gdzie Franciszek rozgarniał zżółtłe liście swoją kaczką, a Różyczka spała w najlepsze.

Obie wycieczki (z 2006 i obecną) kończyliśmy spacerem po mazowieckich miasteczkach. W Górze Kalwarii obeszliśmy rynek i szybko pojechaliśmy do domu na obiad. Gdybyśmy w ten sam sposób zwiedzili Pułtusk mielibyśmy wielki problem, bo wkrótce po wyjeździe z miasta utknęliśmy w dwugodzinnym korku w okolicach Serocka i Zegrza. Na szczęście nie byliśmy na czczo, pułtuski rosół nieźle nas rozgrzał.