piątek, 7 września 2012

Pierwszy tysięcznik

Duma nas rozpiera, bo dwójka naszych dzieci (nie chodzi oczywiście o Łuśkę) zdobyła o własnych siłach najwyższy szczyt Pienin - Wysoką (1052 mnpm). Co prawda Róża, która jako prawdziwa dama nawet na trekking nie rusza się bez swej torebki, wymusiła wzięcie na barana, ale trwało to zaledwie kilka minut, więc możemy spokojnie zaliczyć jej kolejny (po Łysicy) szczyt w koronie Polski. 




 A nic nie wskazywało, że ta wyprawa zakończy się sukcesem, gdyż zaczęła się od krzyków, jęków, kopania, płaczów wyrwanych z poobiedniej drzemki dzieciaków. Dopiero przeskakiwanie po kamieniach przez strumyk rzeźbiący dno wąwozu Homole, picie wody wprost ze źródełka, wypatrywanie na halach owiec i krów zmieniło ich zapatrywanie na górską wspinaczkę. Wbrew "dobrym radom" schodzących w dół rodziców z dziećmi, że dalej jest za stromo na tak małe nóżki, właśnie to ostre kamienisto-korzenne podejście wzbudziło w nich siły do ataku szczytowego. Oczywiście to podejście nie trwało tyle, co piszą na tabliczkach, ale Wysoko przywitała nas światłem rozpoczynającego się zachodu słońca, latającymi mrowkami, stromym zboczem, z którego koniecznie chciała spaść nasza najmłodsza, a także wyjątkową słabą - jak na tak słoneczny dzień - widocznością. Bieg w dół, kontrolowane upadki na halach dopełniły ten zakończony sukcesem dzień. 


Ciekawe kiedy dzieci przełamią granicę dwóch tysięcy?

czwartek, 6 września 2012

Spiskie piski

Tego dnia mieliśmy  uwolnić się od gór i zrelaksować się na Słowacji. Jak łatwo się domyśleć, nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Spiski Hrad już z daleka przypominał nam Krak de Chevalier, który niestety na razie znamy tylko ze zdjęć, skręciliśmy więc w pierwszą drogę, zmierzającą do zamku, by w końcu zaparkować u podnóża góry, na której szczycie rozłożyła się warownia. Jak się okazało (po półgodzinnej wspinaczce) parking nie został wybrany należycie, bo drugi znajdował się na górze, prawie pod samą bramą, znajdującą się w najdalszym krańcu twierdzy. Z rozpaczy piszczeli wszyscy - mali i duzi.
Średniowieczna ruina okazała się też zbyt wielka do zwiedzenia jak na małe, obolałe nóżki, nie we wszystkie zakamarki zdołaliśmy wejść, ani na wszystkie tarasy, ani na wszystkie dziedzińce, piętrzące się jeden nad drugim, coraz wyżej i wyżej, aż po wysmukłą wieżę, całkiem pozbawioną odwiedzających, z powodu królujących tam latających mrówek. Dla nas pozostało niesamowite, wąskie przejście prowadzące na szczyt, a biegnące po spirali raz po lewej, raz po prawej stronie stołpu, co jeszcze bardziej miało utrudnić zdobycie ostatniego punktu obrony. Prócz tej atrakcji można było zwiedzić kaplicę, kilka odtworzonych wnętrz, barbakan, tarasy renesansowe, obejrzeć romańską część mieszkalną z charakterystycznymi kolumienkami. Polskie ruiny zamków powinny się zapaść pod ziemię ze wstydu ...
Nasze ulubione czeskie i słowackie danie czyli smażiny syr zjedliśmy w zabytkowej Lewoczy, skąd po bardzo krótkim spacerze udaliśmy się do Popradu, gdzie kilka godzin grzaliśmy się w basenach termalnych, przerywając te kąpiele (i pływanie - bo Róża i Franio w rękawkach świetnie się już poruszają w wodzie), zjazdami na zjeżdżalniach, wywołującymi radosne piski. Wygrzewanie skończyliśmy równo z zachodem słońca, a droga do noclegu biegła jeszcze po ciemku przez góry ... Tam też na przełęczy w Magurze Spiskiej, wjechaliśmy prosto w chmury, szturmujące ten najniższy punkt w paśmie. Nasza droga wiła się serpentynami, raz w górę, raz w dół, chmury ograniczały widoczność, a my dorośli tłumiliśmy tylko nasze wewnętrzne piski przerażenia, by nie obudzić dzieciaków ...

środa, 5 września 2012

Trójkoronny triathlon

Tratwa, rower i wspinaczka jednego dnia? Z trójką dzieci? Być może to przesada. Gdybyśmy byli w Pieninach dwa tygodnie, pewnie rozbilibyśmy to na kilka dni, a że spędziliśmy tam tylko przedłużony weekend, trzeba było się streszczać, co zresztą dla dzieci nie okazało się być trudnym doświadczeniem, gdyż przeżywały poznanie swych nowych bohaterów - flisaków. Franek już zapowiada, że na bal karnawałowy przebierze się za flisaka (kapelusza zażyczył sobie jako pamiątki, resztę wyposażenia tj. dżinsy, białą koszulę, tyczkę posiada, a niebieskiej haftowanej kamizelki nie potrzebuje, bo nasz sternik też jej nie miał), Róża natomiast najchętniej przebrałaby się za flisacką księżniczkę, gdyby takie istniały ...

Jak widać dzieciakom bardziej podobają się ludzie ubrani inaczej niż my (nie ma dla nich różnicy czy to Sikhowie, buddyjscy mnisi, czy górale spieszący w swych tradycyjnych strojach rano na flis) niż spektakularne widoki z rejsu przełomem Dunajca, zabawne dykteryjki i zagadki naszego flisaka-gawędziarza, które łatwiej było im znieść dzięki moczeniu rąk w zimnej, bystrej wodzie.

Powrót ze Szczawnicy do Sromowców Niżnych, gdzie mieszkaliśmy zaplanowaliśmy pierwotnie busikiem, ale gdy tylko dowiedzieliśmy się o możliwości wypożyczenia rowerów i przyczepki od razu zapaliliśmy się do pomysłu wracania drogą wijącą się wzdłuż dziesięciokilometrowej trasy, którą spływaliśmy. Miny nam zrzedły, jak zobaczyliśmy stan przyczepek do wypożyczenia. Na dziesięć - tylko jedna (firmowa marki Kiddy Van) nie miała dziur w plastikowych szybkach, przetarć w materiale, ton piasku w środku, ale nie chciano nam jej wypożyczyć, ze względu na nietypowe mocowanie do roweru. Aby nas zachęcić do wybrania innej, wypożyczający użył argumentu, że ładowność Kiddy Vana nie powinna przekroczyć 25 kg, choć wyraźnie była na niej napisana całkiem inna wartość. Grunt, że się udało i w szybkim tempie (niestety za prędkim jak na podziwiane widoków), mijając dziesiątki polskich i słowackich tratw, pontonów i kajaków, dotarliśmy na obiad.




Trzy Korony wydawały się być w zasięgu ręki, więc niespiesznie ruszyliśmy na szczyt około godziny piętnastej. Gdy w końcu po chwilach zwątpienia tam dotarliśmy, było na tyle późno, że nie musieliśmy stać w kolejce na platformę widokową, z której rozpościerał się spektakularny widok, na wijący się Dunajec, Czerwony Klasztor, nieodległe Tatry, inne nieznane nam szczyty i pasma.

Gofry, lody i piwo w schronisku pod Trzema Koronami zakończyły ten intensywny dzień.