W Polsce najlepszymi "terenami łowieckimi" dla zbieraczy miejsc z Listy Światowego Dziedzictwa Ludzkości są okolice Krakowa, więc tam udaliśmy się, by powiększyć naszą sporą już polską kolekcję.
W dwa dni udało się nam zobaczyć trzy z nich: drewniany kościół w Lipnicy Murowanej, sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej i obozy koncentracyjne Auschwitz-Birkenau, choć bardziej pewnie pasowałoby tu słowo "zaliczyć".
Pierwszą wycieczkę można nazwać "folklorystyczną". Zaczęliśmy od przepłynięcia Wisły promem, a potem skierowaliśmy koła swego auta do Zalipia, niewielkiej galicyjskiej wioski, rozsławionej przez miejscowe malarki ludowe. Zaczęło się kilkadziesiąt lat temu od Felicji Curyłowej, utalentowanej amatorki, która wszystkie sprzęty domowe w swej chałupie (meble, święte obrazy, talerze, garnki, pościele) ozdabiała kolorowymi motywami kwiatowymi zgodnymi z kanonami sztuki ludowej. Gdy sprzętów zabrakło zaczęła malować ściany swego domostwa, te wewnątrz, jak również zewnętrzne. Po śmierci jej chałupę przejęło muzeum, ale tradycja ozdabiania nie zaginęła. Sami widzieliśmy kilka kobiet siedzących przed (najprawdopodobniej) domem kultury i pracujących z zapałem nad jakimiś malowidłami. Efektem działań twórczych zalipianek są nie tylko ozdobne domy, obory, stodoły, ale również dekoracje malarskie studni, bud dla psów, krzyży przydrożnych, kwietników, pomostów ... Na poszukiwaniu kilkudziesięciu malowanych domów strawiliśmy godzinę, bo wieś jest duża i nie ma zwartej zabudowy, ale aparat nie odpoczywał. Niestety nie dane nam było zobaczyć, co kryją ich mieszkania. Miejsce naprawdę unikalne!
Kolejnym punktem tej "objazdówki" była wieś Lipnica Malowana, która do niedawna słynęła ze swych palm wielkanocnych, a teraz z małego drewnianego kościółka, pamiętającego czasy pierwszych Jagiellonów. Ciekawostką jest to, że gdy ten mały kościół stojący teraz na cmentarzu był zagrożony powodzią z 1997 roku, mieszkańcy przywiązali go do majestatycznych dębów stojących w pobliżu, aby nie odpłynął z wielką wodą do Gdańska. Dzięki ich ofiarności nadal możemy przenieść się do średniowiecza, najpierw pochylając głowę, by wejść pod niskie podcienia, otaczające kościółek św. Leonarda, potem kuląc się jeszcze bardziej, by przekroczyć niewysokie drzwi. Zapach starego drewna, niewyraźne polichromie, trzy gotyckie tryptyki dopełniają efektu przeniesienia się w czasie o kilkaset lat.
Trasa drugiej naszej wycieczki biegła przez Oświęcim, Wadowice i Kalwarię Zebrzydowską. Auschwitz-Birkenau to z pewnością nie jest miejsce dla małych dzieci, więc korzystaliśmy z okazji, że Franek jeszcze niewiele kojarzył i nie zadawał trudnych pytań. Na nas największe wrażenia zrobiły gabloty wypełnione setkami walizek, butów, bo te przedmioty jakoś humanizowały tę przerażającą przestrzeń.
Wadowice nie zajęły nam wiele czasu, bo cóż tam można robić prócz zjedzenia kremówek? Gdy dojechaliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej, ruszyliśmy po "dróżce", ale szybko okazało się, że wolno nam idzie (po całym dniu chodzenia - zwłaszcza w Brzezince), więc zawróciliśmy, nie dochodząc do potoku Cedron i na skróty poszliśmy od razu na Golgotę. Więc wyszło - jak zwykle z dziećmi - na wariackich papierach i w Kalwarii starczyło nam czasu tylko na to, aby zrobić bezrefleksyjnie fotki pod Kościołem Ukrzyżowania, Kapliczkami Zdjęcia z Krzyża i Grobem Pańskim, czyli droga na skróty kompletna. "Zaliczenie" warunkowe. Potrzebna repeta.
W dwa dni udało się nam zobaczyć trzy z nich: drewniany kościół w Lipnicy Murowanej, sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej i obozy koncentracyjne Auschwitz-Birkenau, choć bardziej pewnie pasowałoby tu słowo "zaliczyć".
Pierwszą wycieczkę można nazwać "folklorystyczną". Zaczęliśmy od przepłynięcia Wisły promem, a potem skierowaliśmy koła swego auta do Zalipia, niewielkiej galicyjskiej wioski, rozsławionej przez miejscowe malarki ludowe. Zaczęło się kilkadziesiąt lat temu od Felicji Curyłowej, utalentowanej amatorki, która wszystkie sprzęty domowe w swej chałupie (meble, święte obrazy, talerze, garnki, pościele) ozdabiała kolorowymi motywami kwiatowymi zgodnymi z kanonami sztuki ludowej. Gdy sprzętów zabrakło zaczęła malować ściany swego domostwa, te wewnątrz, jak również zewnętrzne. Po śmierci jej chałupę przejęło muzeum, ale tradycja ozdabiania nie zaginęła. Sami widzieliśmy kilka kobiet siedzących przed (najprawdopodobniej) domem kultury i pracujących z zapałem nad jakimiś malowidłami. Efektem działań twórczych zalipianek są nie tylko ozdobne domy, obory, stodoły, ale również dekoracje malarskie studni, bud dla psów, krzyży przydrożnych, kwietników, pomostów ... Na poszukiwaniu kilkudziesięciu malowanych domów strawiliśmy godzinę, bo wieś jest duża i nie ma zwartej zabudowy, ale aparat nie odpoczywał. Niestety nie dane nam było zobaczyć, co kryją ich mieszkania. Miejsce naprawdę unikalne!
Kolejnym punktem tej "objazdówki" była wieś Lipnica Malowana, która do niedawna słynęła ze swych palm wielkanocnych, a teraz z małego drewnianego kościółka, pamiętającego czasy pierwszych Jagiellonów. Ciekawostką jest to, że gdy ten mały kościół stojący teraz na cmentarzu był zagrożony powodzią z 1997 roku, mieszkańcy przywiązali go do majestatycznych dębów stojących w pobliżu, aby nie odpłynął z wielką wodą do Gdańska. Dzięki ich ofiarności nadal możemy przenieść się do średniowiecza, najpierw pochylając głowę, by wejść pod niskie podcienia, otaczające kościółek św. Leonarda, potem kuląc się jeszcze bardziej, by przekroczyć niewysokie drzwi. Zapach starego drewna, niewyraźne polichromie, trzy gotyckie tryptyki dopełniają efektu przeniesienia się w czasie o kilkaset lat.
Trasa drugiej naszej wycieczki biegła przez Oświęcim, Wadowice i Kalwarię Zebrzydowską. Auschwitz-Birkenau to z pewnością nie jest miejsce dla małych dzieci, więc korzystaliśmy z okazji, że Franek jeszcze niewiele kojarzył i nie zadawał trudnych pytań. Na nas największe wrażenia zrobiły gabloty wypełnione setkami walizek, butów, bo te przedmioty jakoś humanizowały tę przerażającą przestrzeń.
Wadowice nie zajęły nam wiele czasu, bo cóż tam można robić prócz zjedzenia kremówek? Gdy dojechaliśmy do Kalwarii Zebrzydowskiej, ruszyliśmy po "dróżce", ale szybko okazało się, że wolno nam idzie (po całym dniu chodzenia - zwłaszcza w Brzezince), więc zawróciliśmy, nie dochodząc do potoku Cedron i na skróty poszliśmy od razu na Golgotę. Więc wyszło - jak zwykle z dziećmi - na wariackich papierach i w Kalwarii starczyło nam czasu tylko na to, aby zrobić bezrefleksyjnie fotki pod Kościołem Ukrzyżowania, Kapliczkami Zdjęcia z Krzyża i Grobem Pańskim, czyli droga na skróty kompletna. "Zaliczenie" warunkowe. Potrzebna repeta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz