Wyrodni z nas rodzice. Zamiast prowadzić dzieci po muzeach, teatrach,
pałacach, czy parkach rozrywki, ciągamy je w głuszę, gdzie niewiele jest
więcej prócz sarenek, chrabąszczy, komarów, muszek i głazów na szczycie
pagórka. A wyrodnym dzieciom to odpowiada, czas prędko im mija wśród
śpiewu ptaków i wyrywa je stamtąd dopiero doskwierający głód.
Podczas wyjazdu do podolkuskiej Czyżówki okazało się też jak daleko
nam do boulderowych pakerów, którzy prężąc muskuły i pokazując nagie
torsy, robią zabójczo trudne baldy, dokumentując swe dokonania na
taśmie filmowej. My raczej przypominamy boulderowych turystów all
inclusive. Ważne jest, żeby ptaki śpiewały, nikt nie zakłócał nam
odpoczynku, dzieci miały zabawę ze wspinaczki, a czy nam się uda pokonać
trudniejszy "problem", to już kwestia trzeciorzędna. Nawet jak Róża
pierwszy raz w życiu sama z siebie zapałała chęcią uwiecznienia swych
dokonań na filmiku, bardziej jej zależało na ładnym stroju niż na
pokonaniu balda w idealnym stylu. Tacy jesteśmy! Bouldering w terenie to
dla nas w tym momencie forma rekreacji na łonie przyrody, trudniejsze
drogi możemy robić na panelu, gdzie ląduje się na mięciutki materac, a
nie mały crashpad, który ma tendencję do zmiany położenia, gdy się na
niego zaskakuje. Tak, trzeba to przyznać otwarcie, wszystkich nas
blokuje strach. Nie mamy pewności, czy chwyt się nie oberwie, czy osoba
spotująca zareaguje prawidłowo, czy nie poobijamy się o skałę. Do tego
nadal brak nam doświadczenia. Wpadliśmy bowiem w popłoch, gdy trzy
metry nad ziemią Łucja nie mogła ani zejść, ani wejść wyżej. My w
sandałach nie dajemy rady, wspiąć się tak wysoko. Pozostał jej jedynie
skok. Po krótkim płaczu w ramionach nasz krasnal na szczęście mógł
wspinać się nadal, choć zmieniliśmy głaz na niższy za to z "wyjściem z
dachu". Tam dokazywała jej starsza siostra, która przewieszenia
uwielbia, a z kocyka przyglądała im się Ninka, która wie już czym
wspinaczka pachnie (dzień wcześniej wdrapywała się z asekuracją na
dziecięca ściankę na krakowskim Avatarze), więc powtarza ciągle "pinać
ja pinać".
Wnioski na przyszłość: nie wystarczy sugerować się wyceną drogi, czasami 5 lub 5+ jest dla dziewczyn nie do przejścia, gdy głaz za wysoki, bądź brak mu małych dziurek na ich paluszki. W topo musimy też zwracać uwagę na miejsce przed skałą, żeby było tam jak najbezpieczniejsze lądowisko (miejsce na crash pad). Jeśli dzieci będą zadowolone ze swych osiągów, nie zaczną marudzić i marzyć o oglądaniu filmików na komórce, to każde następne wspólne, rodzinne wspinanie będzie tak przyjemne i relaksacyjne, jak w Czyżówce w zeszłą niedzielę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz