środa, 31 maja 2017

Bulderowa turystyka

Wyrodni z nas rodzice. Zamiast prowadzić dzieci po muzeach, teatrach, pałacach, czy parkach rozrywki, ciągamy je w głuszę, gdzie niewiele jest więcej prócz sarenek, chrabąszczy, komarów, muszek i głazów na szczycie pagórka. A wyrodnym dzieciom to odpowiada, czas prędko im mija wśród śpiewu ptaków i wyrywa je stamtąd dopiero doskwierający głód.



Podczas wyjazdu do podolkuskiej Czyżówki okazało się też jak daleko nam do boulderowych pakerów, którzy prężąc muskuły i pokazując nagie torsy, robią zabójczo trudne baldy, dokumentując swe dokonania na taśmie filmowej. My raczej przypominamy boulderowych turystów all inclusive. Ważne jest, żeby ptaki śpiewały, nikt nie zakłócał nam odpoczynku, dzieci miały zabawę ze wspinaczki, a czy nam się uda pokonać trudniejszy "problem", to już kwestia trzeciorzędna. Nawet jak Róża pierwszy raz w życiu sama z siebie zapałała chęcią uwiecznienia swych dokonań na filmiku, bardziej jej zależało na ładnym stroju niż na pokonaniu balda w idealnym stylu. Tacy jesteśmy! Bouldering w terenie to dla nas w tym momencie forma rekreacji na łonie przyrody, trudniejsze drogi możemy robić na panelu, gdzie ląduje się na mięciutki materac, a nie mały crashpad, który ma tendencję do zmiany położenia, gdy się na niego zaskakuje. Tak, trzeba to przyznać otwarcie, wszystkich nas blokuje strach. Nie mamy pewności,  czy chwyt się nie oberwie, czy osoba spotująca zareaguje prawidłowo, czy nie poobijamy się o skałę. Do tego nadal brak nam doświadczenia. Wpadliśmy bowiem w popłoch, gdy trzy metry nad ziemią Łucja nie mogła ani zejść, ani wejść wyżej. My w sandałach nie dajemy rady, wspiąć się tak wysoko. Pozostał jej jedynie skok. Po krótkim płaczu w ramionach nasz krasnal na szczęście mógł wspinać się nadal, choć zmieniliśmy głaz na niższy za to z "wyjściem z dachu". Tam dokazywała jej starsza siostra, która przewieszenia uwielbia, a z kocyka przyglądała im się Ninka, która wie już czym wspinaczka pachnie (dzień wcześniej wdrapywała się z asekuracją na dziecięca ściankę na krakowskim Avatarze), więc powtarza ciągle "pinać ja pinać".


Wnioski na przyszłość:  nie wystarczy sugerować się wyceną drogi, czasami 5 lub 5+ jest dla dziewczyn nie do przejścia, gdy głaz za wysoki, bądź brak mu małych dziurek na ich paluszki. W topo musimy też zwracać uwagę na miejsce przed skałą,  żeby było tam jak najbezpieczniejsze lądowisko (miejsce na crash pad). Jeśli dzieci będą zadowolone ze swych osiągów,  nie zaczną marudzić i marzyć o oglądaniu filmików na komórce, to każde następne wspólne,  rodzinne wspinanie będzie tak przyjemne i relaksacyjne, jak w Czyżówce w zeszłą niedzielę.

Brak komentarzy: