piątek, 3 lutego 2017

Ubud - miasto spełnionych marzeń

Tuż po porannym pianiu koguta poczuliśmy zapach kadzidełek. Nic to dziwnego na Bali, szczególnie w Ubud, gdzie każdy dom pokaźną frontalną  część swego ogrodu poświęca na prywatną świątynię. Taka też mają nasi gospodarze, którzy dziś jednak nie tylko złożyli zwyczajowe poranne ofiary, ale od początku dnia paradowali w tutejszych odświętnych strojach - sarongu dla mężczyzn i spódnicy z koronkową bluzką  dla pań. Dziś bowiem hinduistyczne święto św. Krzysztofa, czyli dzień święcenia samochodów, skuterów, a nawet rowerów. Dawniej święcono przedmioty z metalu, dziś jak zauważyliśmy ogranicza się to do pojazdów. Wszystkie zaparkowane na posesji pojazdy zostały więc obstawianie ofiarami i dokładnie okadzone. 

My również postanowiliśmy włączyć się w świętowanie, a jakże można to zrobić lepiej niż realizując swe od lat niespełnione marzenie motoryzacyjno-backpakerskie czyli wycieczkę na skuterach? Nie można lepiej, więc tak zrobiliśmy. Już od wczoraj obserwowaliśmy tęsknym wzrokiem jak całe lokalne rodziny tak podróżują, co nas przekonało, że damy radę. I daliśmy :) Nie obyło się oczywiście bez początkowych wpadek (wszak był to nasz niemal pierwszy kontakt ze skuterami), najedliśmy się nieco strachu (ruch tu jest lewostronny, a zmysły ciężko przełączyć), ale ostatecznie pokonaliśmy solidną 40-to kilometrową trasę w jedną stronę do najpiękniejszych w okolicy tarasowych pól ryżowych w Jatiluwih. 
 
Jechaliśmy w konfiguracjach: Nina w chuście - ja -Franek, Łucja - Pita -Róża. Tak to toczyliśmy się w średnim tempie 30km/h wśród małych wiosek, ryżowych poletek przetykanych palmami (które to widoki jak na złość kojarzą mi się z filmami o wojnie w Wietnamie) i bambusowych zagajników. Po drodze trafiliśmy na barwny tłum Balijczyków zajętych ceremonią przed wioskową świątynią. Kobiety tanecznym krokiem składały zwyczajowe ofiary i butelki napojów.
 
 
Dotarliśmy nad przepiękne tarasy będące celem naszej wycieczki, gdzie miły gospodarz ugościł nas słynną kawą luwak (o której mam jeszcze nadzieje napisać), bananami i  passionfruitami z własnego ogródka oraz sprzedał różowy ryż z własnego malowniczego pola. Szybko musieliśmy jednak uciekać z tego raju, bo na Bali pokonanie 40km wymaga prawie 2h jazdy. Są tego plusy - jazda jest bezpieczna, nikt raczej nie przekracza 50km/h.
 
 
Wróciliśmy z emocjami na najwyższym poziomie, nie co dzień spełnia się marzenia pieszczone od lat, włączając w nie na dodatek 4 dzieci. Wreszcie możemy bez wstydu pokazać się w backpakerskim towarzystwie. 

 
Tym razem dzień był piękny,  słońce spaliło nas na skuterach, prawie nie padało. Wczorajsze natomiast plany pokrzyżowała nam ogromna ulewa, która zatrzymała nas w drodze do Monkey Forest, przemoczyła do suchej nitki i zamknęła na godzinę w domu. Dopiero wieczorem mogliśmy skorzystać z dnia w Ubud wybierając się na pokaz lokalnych tańców. Piękne kostiumy, makijaże i instrumenty, humorystyczne przekomarzania smoka z małpą,  które bardzo rozbawiło dzieciaki ale... to tempo. Dla wyobrażenia - Franek zasnął, ja przysypiałam 3 razy, podczas jednej z tych drzemek smok przesunął się na scenie zaledwie dwa metry. Sztuka piękna, lecz wybitnie nam obca kulturowo.

Brak komentarzy: