środa, 22 lipca 2020

Poziomki w Babilonie

Ja swoje piąte urodziny pamiętam do tej pory. Dostałem od rodziców wielką remizę strażacką z klocków lego i po raz pierwszy spałem we własnym pokoju. Ninka swoje piąte urodziny też zapamięta na lata. Tatuś już o to zadbał ... i na ten dzień zaplanował 36-kilometrową trasę, którą jubilatka miała pokonać na własnym rowerze. A do tej pory jej rekord wynosił 20 kilometrów - na lody w Konstancinie-Jeziornie i z powrotem.


Wycieczka zaczęła się gorzej niż źle. Po zdjęciu rowerów z naszego bagażnika rowerowego na hak, okazało się, że Ninki rower ma flaka; po otwarciu zestawu łatek okazało się, że nieużywany klej się zdematerializował; po przyklejeniu łatki bez dodatkowego kleju okazało się, że nie trzyma i powietrze nadal uchodzi. Na szczęście byliśmy w porcie w Charzykowych, świeciło słońce, wokół kręcili się optymiściarze, Justa znalazła szybko sklep rowerowy, więc jak tu można było kląć na czym świat stoi?
Z godzinnym opóźnieniem ruszyliśmy wzdłuż wschodnich brzegów jeziora Charzykowskiego trasą, którą poznaliśmy bardzo dobrze dwa lata temu. Świetnie utrzymana ścieżka rowerowa wytyczona w ramach Kaszubskiej Marszruty, lekko pofałdowany teren, widoki na jeziora, zadaszone wiaty, most zwodzony na Brdzie. Nic nas tam nie zaskoczyło. Nowością miał być dopiero odcinek od Chocińskiego Młyna na południe.



Posileni wafelkami (a wcześniej obiadem w miejscowości Małe Swornegacie) wiatę opuściliśmy o 15.30. Przed nami było jeszcze dwadzieścia kilometrów po nieznanych drogach, a cukiernię w Chojnicach, gdzie mieliśmy kupić tort urodzinowy, zamykano o 19.00. Czasu więc brakowało, tym bardziej, że trudno było zgadnąć, czy nogi nie odmówią posłuszeństwa Nince, bądź nawierzchnia nie będzie tak piaszczysta, że trzeba będzie prowadzić rowery. Na szczęście były to tylko strachy na lachy. Połowa trasy wiodła asfaltową, nieuczęszczaną (przez samochody, jak i rowerzystów) drogą, a za Kopernicą, gdzie miały się znajdować największe podjazdy szuterek był całkiem przyzwoity. Czasu więc starczyło na delektowanie się widokami borów i rozlewisk Brdy, na zbieranie poziomek i jagód w Babilonie, a także malin z niemal wszystkich przydrożnych krzaczków. Pod większe górki musiałem co prawdę Ninę podpychać, dzieciaki musiały z nią ciągle grać w zagadki, by zastanawiała się nad odpowiedziami, a nie nad bolącymi nogami, ale widać, że rozstanie naszej rodziny z przyczepką rowerową jest definitywne. A z każdym rokiem nasze rodzinne wycieczki rowerowe będą mogły być dłuższe ...


Lody i spacer po chojnickiej starówce, wieczorna kąpiel w jeziorze, tort i śpiewanie "Sto lat" zakończyły ten pełen pozytywnych emocji dzień.

Brak komentarzy: