Ceremonia na granicy z Pakistanem. Parada kogutów :)
Większość powyższych zdjęć pochodzi ze Złotej Świątyni w Amritsarze. Jak wcześniej pisałam cała jest wyłożona złotem. Gdyby przyjechali tu konkwistadorzy mieliby niezłe używanie. Jak widać chodzi się tam w nakryciach głowy (do wypożyczenia) oraz na bosaka, co wielce zadziwiło Frana. Nawet na początku protestował i niechętnie zdjął buty.
Ulice Indii są kolorowe jak kwiaciarnia. Dzieje się tak głównie za sprawą kobiet, które mienią się jak tęcza i błyskają cekinami, złotymi nićmi i sztuczną biżuterią (choć wiele też ma prawdziwą - Hindusi kochają złoto). Nawet żebraczki chodzą w pięknych, choć brudnych sari. Dominują właśnie sari, czyli długaśne płachty materiału z dobraną do tego choli (kusa bluzeczka) i szalem. Często też nosi się salwaar kameez czyli proste spodnie z tuniką. Na nasze europejskie gusta większość tych strojów jest tandetna (nie wspominając o strojach dla małych dziewczynek - ja bym takie włożyła córce tylko na bal przebierańców), bo przeładowana świecidełkami i w oczojebnych kolorach. Na indyjskiej ulicy komponują się jednak pięknie i ożywiają brudny, brunatny krajobraz. Muszę tu zaznaczyć, że hinduskie społeczeństwo jest strasznie konserwatywne jeśli chodzi o strój. Wszyscy chodzą z zakrytymi do kostek nogami, kobiety kryją również ramiona i nie ma mowy o dekoltach. Co więcej turystów tylko teoretycznie to nie obowiązuje. Gdy wczoraj ubrałam się w sukienkę (za kolana, ramiona prawie zakryte) czułam ogólny ostracyzm, a nawet wrogość. W związku z tym mam braki w garderobie. Dwie pary spodni to za mało na tutejsze potrzeby. Trza kupić. A ceny nas rozpieszczają: 10 zł szale pahmina, 7-10 zł za skórzane sandały.
Specyficzne mają gusta jeśli chodzi o piękno dzieci. Malują im pod oczami czarne krechy (nawet niemowlakom). Można to dostrzec na Franka zdjęciu z dziewczynka.
To co najbardziej mnie rozbraja w tym kraju to nie brud, brak higieny, chaos czy charakter Hindusów, a biedne dzieci - brudne ze skołtunionymi włosami i zawsze bose, targające na głowach pakunki drewna lub nagie niemowlaki. Jak cygańskie dzieci na Bałkanach, ale trochę bardziej zaniedbane. Mnóstwo ludzi mieszka na ulicach. Nad ranem co kilka kroków spotyka się śpiących ludzi. Natomiast slumsy to nie dzielnice całkowitych nędzarzy, mieszkają tam na przykład wożący nas codziennie rykszarze. Czasem śpią oni również na swoich rykszach. A każda wolna, zielona przestrzeń zagospodarowywana jest na mini obozowisko, wyglądające jak obóz uchodźców.
Donosimy, że spotkaliśmy belgijską parę z 2,5 letnią dziewczynką. Jak widać nie tylko my odważyliśmy się wybrać z dziećmi do tego dzikiego kraju :).