Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gili Trawangan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gili Trawangan. Pokaż wszystkie posty

środa, 8 lutego 2017

Gdzie jest Nemo?

Co prawda Franek twierdzi, że to wcale nie wakacje, skoro musi każdego dnia odrabiać lekcje, ale nikt inny się z nim nie zgadza. Bo czy nurkowania z fajką można się nauczyć w szkolnej ławce?
Ośmieleni wczorajszymi wprawkami w snorklowaniu, dziś ruszyliśmy na spotkanie prawdziwej przygody - nurkując wprost z łódki.
Oczywiście nie dałoby się tego osiągnąć bez kompromisów. Rozważaliśmy nawet zostawienie najmłodszych z lokalną opiekunką. Ale miłość rodzicielska tym razem okazała się silniejsza - wszyscy wsiedliśmy na pokład, zaopatrzeni w maski, fajki i płetwy. Znaczyło to, że jedno z rodziców musiało zajmować się Łucją i  Ninką,  podczas gdy drugie pływało z pozostałymi dziećmi.   
 
W pierwszym zespole wyskoczyli za burtę Franek z Just i przewodnik prowadził ich ponad żywą rafą koralową - musieli przepłynąć kilkaset metrów, zmagając się  z wysokimi falami, co Justynie trochę zepsuło doznania, bo synek wypychany przez kamizelkę poruszał się znacznie szybciej. A to jednak zawsze strach ... My pozostali w łodzi mieliśmy okazję przyglądać się rafie przez szklane dno. Nina co chwila piszczała z radości, gdy pod szybą przepłynęła ławica niebieskich rybek.

Po dwudziestu minutach snurkowania sternik popłynął na kolejne miejsce. Tym razem miałem opiekować się Różą. Gdy tylko wskoczyłem w niebieską toń, otoczyły mnie zewsząd nogi innych nurków (wśród nich te najważniejsze, których nigdy nie traciłem z pola widzenia), pomiędzy którymi przepływy ławice prążkowanych rybek. Czułem się jakbym wskoczył do wielkiego akwarium. Do tego ten odgłos Lorda Vadera wydobywający się z rurki. Z tej wizyty w zupełnie innym świecie wyrwał mnie co chwilę okrzyki córki "tato, widziałeś prawie złapałam tę rybkę", "tato, widziałeś ten niebieski kawałek rafy", "tato, my jeszcze nie musimy wracać?".

 
Prawie jako ostatni wspięliśmy się po drabince na łajbę.  Szybko też ustaliliśmy, że taka syrenka bez problemu może wypłynąć razem z bratem i jednym z rodziców. Wpierw jednak sternik zarządził godzinną przerwę na obiad na Gili Air. My nie skorzystaliśmy z okazji do jedzenia, woleliby się pokąpać,  a dzieciaki poskakać "na bombę" z burty naszej łodzi. Pod sam koniec przerwy wyciągnęliśmy maski i okazało się, że na rafie tuż obok jest mnóstwo ryb. Niestety eksploracja nie trwała długo, bo sternik stwierdził, że zbyt wysokie fale uniemożliwiają nurkowanie w trzecim punkcie. Jak niepyszni, z poczuciem niedosytu wróciliśmy na Gili Trawangan.
Resztę dnia spędziliśmy na kąpieli,  grze w piłkę z localsami na plaży oraz ustalaniem,  co robić dalej. Bo rzeczywiście zbyt wielki wiatr unieruchomił w portach fastboaty. Jedynym połączeniem z lądem są teraz cieszące się złą sławą - publicboaty...

wtorek, 7 lutego 2017

Gili Gili

 
Gili Gili - pierwsza destynacja w Indonezji, której nazwę dzieci zapamiętały od razu. Brzmi w końcu jak gilgotki czyli zabawnie i przyjemnie. Dla nas dorosłych stało się obietnicą rajskiego odpoczynku od momentu gdy zobaczyliśmy zdjęcie wysepek z lotu ptaka - trzy małe koraliki rozsypane tuż obok siebie na  lazurowym morzu. Koraliki otoczone koralową rafą. 

Jednak dotarcie do raju wymaga poświęceń. I tak wybraliśmy opcję dla cieniasów i dzieciatych, czyli speedboat. Zamiast 5 godzin spędziliśmy w podróży tylko 2, ale i tak przeprawa przez cieśninę, którą wzdłuż rowu oceanicznego biegnie słynna linia Wallace'a, okazała się pełna wrażeń. Fale niemal przelewały się przez pokład, a duchota pod pokładem sprawiła, że prawie zemdlałam pod koniec podróży, a wyczołgawszy się na plażę, zaległam na niej jak wieloryb. 

Początki trudne, ale jak miłe rozwinięcie! Najpierw szybko znaleźliśmy miły bungalowo-pokój z tarasem wśród tropikalnej roślinności, a po wczorajszym pierwszym chrzcie w morzu koralowym,  dziś pławiliśmy się w nim bez opamiętania.

Na wyspy nie można wwozić pojazdów silnikowych, dominującym środkiem lokomocji są więc rowery i, ku uciesze Niny, konne bryczki. Wypożyczyliśmy dla całej naszej ekipy jednoślady (dla Ninki z przednim fotelikiem rowerowym) i wyruszyliśmy na plażę odpowiednią do nauki snorkelingu. Dla nas wszystkich był to debiut w tej przyjemności, nie bardzo się więc przejmowaliśmy, że rafa przy wyspie szarawa, a pod wodą udało nam się  zauważyć tylko kolorowe ryby, zamiast wymarzonego żółwia. Snorkeling podobał się wszystkim, ale najbardziej ukochał go Franek,  który najchętniej nie wychodziłby z wody.
Wyjść jednak musiał, bo po kąpieli czekała nas jeszcze wyprawa rowerowa dookoła wyspy. Przemierzaliśmy zaśmiecony interior,  zagajniki palmowe,  drogę wzdłuż plaży, gdzie rozłożyły się wypaśne resorty, jakże różne od wioski, w której śpimy - mekki backpackersów. 
 
 
Pod koniec dnia dopadły nas "uroki" pory deszczowej. Przez godzinę nie mogliśmy wyjść z knajpy - lało tak, że przez nią po podłodze  płynęły do morza strumienie deszczówki, potem przedzieraliśmy się przez kompletnie zalane ulice, a w hotelu okazało się, że prąd jest tylko z generatora - w niektórych pomieszczeniach ... U nas akurat w łazience. Ale i tak na razie pora deszczowa nie pokrzyżowała nam planów ani razu. Choć teraz będzie mogła, bo podobno dziś i jutro nie kursują speedboaty i jesteśmy częściowo odcięci od świata.