Cel: Krasnobród i kąpiel w zalewie.
Trasa: w całości asfaltem.
Spodziewany dystans: 42 km.
Peleton prędko rozbił się na dwie grupy. Ucieczką kierował Daniel -
towarzyszył mu Fran - w ogonie trzymały się trzy dziewczyny plus ja z
przyczepką. Do pierwszej lotnej premii dojechaliśmy jednak wspólnie, a że był
to mini-skansen „Zagroda Guciów” dzieciaki zakupiły sobie pamiątkę … zęby
rekina. Szybko ruszyliśmy dalej, bo późna pora uniemożliwiła nam zwiedzanie
tego etnoprzybytku. Droga wiła się cały czas bardzo malowniczą i niezbyt
szeroką doliną Wieprzu, ograniczoną z obu stron niewysokimi, zalesionymi wzgórzami.
Sama wizyta w Krasnobrodzie nie należała do najbardziej udanych. Zalew
przywitał nas zimną wodą (w porównaniu z „ciepłą zupą” ze zwierzynieckich stawów
Echo), długo czekaliśmy na obiad, zabrakło nam czasu na zwiedzenie nadwieprzańskiego
kurortu. Tym bardziej, że nasze liczniki wskazywały przejechane tego dnia 25
kilometrów, a byliśmy dopiero w połowie drogi (wracaliśmy tą samą szosą).
Co będzie jeśli Róża osłabnie z sił? Zacząłem obmyślać plan awaryjny. Hmmm.
Przypniemy gdzieś jej rower, ona usiądzie na dodatkowym foteliku, który
zabraliśmy, by najmłodsze dzieci (wciąż szukały najlepszych pozycji do drzemki
w przyczepce) miały urozmaicenie w podróży, a potem ja samochodem wrócę po
zostawiony jednoślad.
Ale nasza niespełna pięciolatka nie dała okazji do
realizacji tego świetnego planu B, zyskując przy okazji przydomek „Maja
Włoszczowska” i podziw wśród pozostałych uczestników wycieczki za przejechany
dystans pięćdziesięciu kilometrów w ciągu jednego dnia. Oczywiście nie obyło
się bez dodatkowej motywacji (prócz smakołyków). Justa jej obiecała, że jak tylko wrócimy do
naszej agroturystyki będzie mogła przejechać się z Jackiem po zakupy przyczepką rowerową. W sumie bardziej to sprzyjające miejsce na randkowanie,
niż gnanie na rowerku obok fotelika, którym podróżuje równolatek.