Mamy jeszcze chwilę do nocnego autobusu, a miasto jest jak już wam wszystkim wiadomo, nudne i nieciekawe, wiec robimy dziś drugą blogową entradę. Następna relacja jutro - ponownie z największego miasta w galaktyce.
W Villahermosa staliśmy się ofiarami systemu taksówkowego, który stał się dla nas symbolem beznadziei tego miasta. Otóż jak już pisaliśmy wczoraj, taksówka nie jedzie tam, gdzie chce pasażer, tylko tam gdzie chce kierowca - stając się formą zbiorowego autostopu, bądź po prostu komunikacji autobusowej. Aby więc pojechać, tam gdzie chcieliśmy (przewodnik nie podał innego połączenia niż taksówkowe), musieliśmy dojść do miejsca, skąd taksówki miały już tylko drogę prosto do La Venta, bo inaczej czekalibyśmy nie wiadomo ile, na taką, która akurat jechałaby przypadkiem w interesującym nas kierunku. Miejscowi stoją w takich kolejkach do taksówki i czekają na okazję...
A w La Venta oprócz gigantycznych olmeckich głów mieszkają sobie różne zwierzęta. Niektóre na uwięzi jak jaguary, a niektóre na wolności jak ostronosy, które lubią turystów, a przede wszystkim ich jedzenie. Nas też zaatakowały. Całą grupą. Jeden taki mały i wścibski zaczął obwąchiwać nasz koszyk, a potem dobrał się do nogi Franka, myśląc że to kawałek kokosa. Musieliśmy uciekać, zanim polała się krew. Zamieścilibyśmy zdjęcie tej masakry, ale nie mamy kabelka. Może jutro.