Ponieważ dziś znów nasz dzień jakoś tak nam się rozjechał, rozpłynął i zniknął na właściwie nie wiadomo czym (co zrzucamy na jet lag, bo na coś trzeba) może teraz opiszemy nieco jak wygląda nasza dzielniczka, czyli właśnie mała Lhasa. Ogólnie - wszystkie dzielniczki tutaj są ogrodzone murami i mają pilnowane bramy. Miedzy owymi dzielniczkami umiejscowiono autostrady. Nasze zamknięte osiedle charakteryzuje się tym, ze w każdym sklepiku, budzie z wodą, kafejce internetowej wisi portret Dalajlamy, ludzie stają tłumnie przy kanciapie z TV, gdzie puszczane są filmy z Dalajlamą, tuż za rogiem można dzwonić do Tybetu za 2 rupie bądź zakupić sobie szalik Free Tibet oraz zaopatrzyć się w tanie buty górskie, by po Tybecie wędrować. Jest czysto. Ludzie są skośni. Mnisi chodzą w podróbach Crocsów...
Właśnie Pita mi podpowiedział dlaczego nic dziś konkretnego nie zrobiliśmy - jest poniedziałek, a tu w ten dzień zamykają nawet place zabaw. Ku wielkiemu rozczarowaniu Franka. Pozostała mu jedynie zabawa piłką z miejscowymi dzieciakami. Odkryliśmy, ze Hindusi wpadają w szał zdjęciowy tylko gdy się zatrzymamy, a oni właśnie odpoczywają / spacerują z rodziną.
Przeżyliśmy dziś również pierwszą lekcję zakupową - nie brać po pierwszej cenie. Tzn znaliśmy tę zasadę, ale zszokowano nas ceną przebicia. Zakupiliśmy Frankowi motoriksze. Nie prawdziwa ofkors. Zabawkę. Pierwsza cena 550 Rupii. Cena pod Red Fort - 100Rs. Nasza cena - 80Rs. Fran jest zachwycony prezentem. "To piękny samochód. Lubię takie".
Dowiedzieliśmy się też jak kupować bilety kolejowe oraz, że nie należy jadać w zachodnich fast foodach. W MacDonaldzie - cola z lodem, w Pizza Hut - cena za mały posiłek - nie do przyjęcia. Można więc uznać ten dzień za szkoleniowy. Tak sobie będziemy tłumaczyć nasze leserstwo zwiedzaniowe. Oby tylko cały wyjazd nie wyszedł nam jako szkoleniowy. Ogólnie ciężko jest z tym wpisem. Róża demoluje internet cafe. Frankowi bardzo słabo ładował się film "Bracia Koala", więc też rozrabia ...
4 komentarze:
A ja to bym zdjęcia pooglądała...
Z placami zabaw to jednak przeginka. No chyba że o rozwijanie kreatywności u dzieci chodzi. Integrację i zabawy z piłką :).
Tybetańscy mnisi w kroksach? hehe dobre :-) Zresztą nie zadziwia mnie to, a zaledwie powoduje uśmiech. Nasi warszawscy dominikanie tłumnie chadzają w nie najtańszych sandałach scholla... No dobra, czepiam się. Takie rodzime porównanie mi się nasunęło.
Piter, a chcesz może wiedzieć co tam w Erze? eeee, żartuję oczywiście. We wtorek już Wam się chyba nie nudziło, bo wpisu nie ma :(
opiepszacie sie robaczki cos bym poczytal u nas wzorcowy halny pozdr paaaaaaaaaaaaa T.W.
Prześlij komentarz