Pokazywanie postów oznaczonych etykietą park Jurajski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą park Jurajski. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 czerwca 2017

Urodzinowo

Łucja nigdy nie widziała dinozaurów na żywo, a od niedawna zaczęła o tym marzyć. Na spełnianie dziecięcych życzeń najlepiej nadaje się przecież dzień urodzin. A tak się akurat złożyło, że był to ten sam dzień, kiedy ruszyliśmy na długi czerwcowy weekend.
Jako że siedem lat temu byliśmy w Bałtowie, teraz padło na Krasiejów, który nie dość, że jest miejscem, gdzie nadal paleontolodzy prowadzą badania i wykopują kości dinozaurów, to jeszcze znajduje się po (niezbyt okrężnej) drodze do Kotliny Kłodzkiej, gdzie mieliśmy spędzić cztery dni.

Oczekiwania względem Juraparku mieliśmy dość określone. Dorośli wiedzieli z grubsza co ich czeka, starsze dzieci nie pamiętały już bałtowskich gadów, a wszyscy zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni. Gdzie indziej w kilka minut można prześledzić całą historię stworzenia aż po czasy dinozaurów, oglądając trójwymiarowy film (najeżony dziesiątkami słów, które my dorośli słyszeliśmy pierwszy raz w życiu) wewnątrz długiego tunelu, który pokonuje się pociągiem na kołach? Gdzie indziej w Polsce można wśród żwiru i kamieni ujrzeć to, co odkrywają paleontolodzy - prawdziwe skamieniałości in situ, a wszystko to pod naszymi nogami, zabezpieczone grubą szybą? Gdzie indziej można w oceanarium 3D podziwiać prehistoryczne pływające stwory, jakby to były rekiny i płaszczki w wielkim akwarium? Gdzie wreszcie można przeżyć atak praprzodka rekina, który usiłuje przebić się przez szklaną (a potem żelazną) płytę, co odczuwamy na własnej skórze, bo podłoga się trzęsie i woda na nas chlapie?
Prócz tego oczywiście dziesiątki dinozaurów (między innymi takie - nigdzie indziej niespotykane: polonosuchus silesiacus, silesaurus opolensis, metoposaurus krasiejowensis) i wiele atrakcji, z których nie zdążyliśmy skorzystać, jak na przykład plaża czy kino 5D. Można tam spokojnie spędzić cały dzień, robiąc sobie przerwy na zabawy dzieci w piasku czy na pająku. Przyda się tylko wózek spacerowy - nam służyła jako taki - przyczepka rowerowa. Gorąco polecamy to miejsce rodzinom z dziećmi! A jeszcze bardziej dużym rodzinom, bo na KDR jest ogromna zniżka!

Długo na placu zabaw nie zostaliśmy, bo czas nas gonił. Nie spodziewaliśmy się, że dinozaury na tyle nas wciągną i spędzimy tam tyle godzin; a nie wyczerpaliśmy przecież wszystkich atrakcji, zaplanowanych na ten dzień. Kolejny przystanek to opolski Hogwart czyli zamek/pałac w Mosznej. Dzieciakom jednak ta budowla wcale się nie skojarzyła ze szkołą czarodziejów, a Franek skomentował, że po co płaciliśmy za wstęp do parku, kiedy to samo widać za darmo zza płotu .... No cóż, a miała to być atrakcja dla najmłodszych.
Na atrakcję dla mnie nie starczyło już dużo czasu, bo trzeba było dojechać na kemping w Polanicy Zdroju przed zmrokiem. Po krótkim spacerze po Nysie pozostał wielki niedosyt. Co prawda rzuciliśmy okiem na większość zabytków, ale zabrakło spojrzenia z wieży ratusza, buszowania po fortyfikacjach, wizyty w muzeum, czy kąpieli w pobliskim zalewie. 
Przypadek Nysy pokazuje, co może się stać z zabytkowym miastem, gdy na średniowieczną siatkę ulic nałoży się osiedle kilkupiętrowych bloczków mieszkalnych, silnie kontrastujących z wybitnymi dziełami architektury z wcześniej stuleci. Brak zabytkowej tkanki miejskiej (po zniszczeniach wojennych zachowało się tylko kilkanaście kamieniczek) odziera z uroku dawną stolicę Księstwa Nyskiego. Gdyby choć architekci nadali tym bloczkom przy Rynku niby attyki, kolorem wykreowali podziały na mniejsze części. Ale nie, przy głównym placu stoi toporny blok, choć w pobliżu "Piękna Studnia", wieże obronne, cudne kościoły, "Fontanna Trytona". Tak wielki potencjał turystyczny całkowicie zmarnowany, bo trzeba sobie kadrować rzeczywistość, by przenieść się w czasy panowania biskupów wrocławskich.


Po rozstawieniu namiotu i wypakowaniu się mogliśmy przejść do najprzyjemniejszej części dnia - do tortu, życzeń, śpiewania "Sto lat" i zdmuchiwania świeczki. Mimo spartańskich warunków jubilatka była zadowolona. Rodzice mimo szalonego tempa tego dnia, stanęli na wysokości zadania, więc naszemu sześciolatkowi płonęły oczy ze szczęścia.

wtorek, 4 maja 2010

Dinozaury z epoki krzemienia (pasiastego)

Z całego naszego (trzydniowego) wyjazdu w Świętokrzyskie atrakcje pierwszego dnia podobały się Franiowi najbardziej. Co do Róży, to nadal trudno powiedzieć.

Zaczęliśmy od neolitycznej kopalni w Krzemionkach, by dwanaście metrów pod ziemią ukryć się przed ulewą. Rezerwat archeologiczny chlubi się tym, że ślady działalności ludzi są tu starsze niż piramidy egipskie i trzeba przyznać, że powód do chwały jest, choć nie taki jak reklamowany. Otóż niesamowitość kopalni według nas polega na tym, że wzdłuż korytarza wykutego specjalnie dla turystów widać całą "żyłę" krzemienia. Tyle że nie jest ciąg kamienia, tylko pojawiające się od czasu do czasu w bieli wapienia półmetrowe czarne otoczaki (buły), z których 5 tysięcy lat temu wyrabiano siekiery i noże. Szczególnie te obłe kamienie przypadły do gusty Różyczce - chciała sobie z nich zrobić drążek.


Ale zanim zeszliśmy pod ziemię mieliśmy okazję przejść się ponad polem kraterów (jest ich w Krzemionkach ponad tysiąc), stanowiących resztki po kopalniach odkrywkowych. Krajobraz byłby zaiste księżycowy, gdyby go nie porastały swojskie sosny i jarzębiny. Jedna taką "odkrywkę" zrekonstruowano, by unaocznić jak ciężką pracę mieli neolityczni górnicy, którzy swoje najnowocześniejsze ówcześnie narzędzia sprzedawali poza granice dzisiejszej Polski. Pod powierzchnią prócz wspomnianego wyżej korytarza dla turystów istnieją również inne udogodnienia dla odwiedzających. W autentycznych nie za wysokich wnętrzach kopalni,w których człowiek sprzed pięciu tysięcy lat musiał się czołgać, turysta może chodzić z podniesionym czołem. Nie zgubi się też w labiryncie, bo współczesny chodnik służy też za szlak.

Dzieciakom najbardziej spodobały się figury brodatych górników. Z jednej strony przerażały, a z drugiej jakoś zhumanizowały wnętrze.



Tu wpis się urywa ... blogger nie zapisał moich wynurzeń o Bałtowie, więc tylko zdjęcia będą świadczyć, jak dzieci się rewelacyjnie bawiły - ucząc się, albo uczyły się - bawiąc! Franciszek był tylko lekko rozczarowany, że więcej eksponowanych dinozaurów pochodziło z Ameryki Północnej, a nie z Południowej, jak by wolał.