Na osiemnastokilometrową trasę spływu wybrała się tylko nasza rodzina, bo Marcinek ciężko sobie radził
podczas próbnej przepływki kajakiem na Kępie Potockiej. My nie mieliśmy
pojęcia, czy Łusia nie będzie przypadkiem marudzić, bo testów nie
przeprowadzaliśmy. Wieprz miał być jej pierwszą rzeką. Dla jej rodzeństwa –
drugą, ale niespodziewanie o wiele ciekawszą niż Wda. Powodów było bez liku:
- niezbyt wysokie progi wodne dodające naszemu kajakowi niezłego przyspieszenia,
- ostre zakręty,w których rzadko się wyrabialiśmy,
- wysokie brzegi, a za nimi malownicze
wzgórz,
- mnóstwo konarów i zwalonych drzew, które o mało nie spowodowały wywrotki,
- mielizny, wymagające wyjścia z kajaka i mocowania się z nim
- krótka i nieuciążliwa przenoska,
- no i przede wszystkim relaks, gdyż nie trzeba było namęczyć się wiosłem, bo prąd Wieprza wartki.
A jak sobie radziły dzieciaki? Franek świetnie wymachiwał pagajem, Różę wiosłowanie niespecjalnie
interesowało, a Łuśka połowę trasy przespała (resztę spędziła na rączkach). A
wszystko to było możliwe w otwartej kanadyjce, gdzie mieliśmy dużo miejsca - trzy
ławeczki - dzieciaki starsze siedziały na środkowej, szturchając się pagajami, Łusia z kolei znalazła miejsce na drzemkę w dziobie na kapokach. Cztery godziny szybko nam minęły - na tym odcinku Wieprza trudno było się nudzić, a koniec spływu wyznaczono w Szczebrzeszynie prawie pod pomnikiem słynnego chrząszcza.
Intensywny dzień kończyliśmy kąpielą w stawach Echo i spacerem o zachodzie słońca na
Piaseczną Górę. Co prawda widok nie jest z jej szczytu tak pocztówkowy, jak z pobliskiej Bukowej Góry, ale za to czuć tam górski klimat. Pod zarośniętym buczyną karpacką szczytem rozłożyła się hala (brakowało tylko owiec), a widok na zalesione wzgórza Roztoczańskiego Parku Narodowego i dolinę Wieprza (gdzie schował się Zwierzyniec, którego obecność zwiastowały wśród drzew jedynie dwa kominy) przypominał Beskid Niski.