Dla Julii info. Dziś buszując po indiańskich artesaniach kupiliśmy Ci ponczo, oryginalne, mam nadzieję, że nie za bardzo....
Byliśmy dziś w małej wiosce w okolicy San Cristobal de Las Casas, gdzie w miejscowym kościele, a raczej budynku kościelnym wypełnionym kapliczkami świętych Indianie odprawiają półpogańskie obrzędy. W kościele brak tabernakulum czy innych katolickich atrybutów, jest za to igliwie na podłodze, na którym całymi rodzinami rozsiadają się Indianie, stawiają różnorakie świeczki, ustawiając je w wymyślne konstrukcje, jedzą i śpiewają modły. Za zrobienie zdjęcia można dostać w mordę, więc nie go zrobiliśmy. Za zdjęcia na pobliskim targu zostałam obrzucona kapslami.
Mam jeszcze jedno nowe doznanie. Moja natura etnografa starła się dziś z naturą matczyną. Gdy jechaliśmy collectivo do owej wioski siedziałam obok dwóch Indianek z dwójką dzieci. Nie mam nic przeciwko Indiankom i ich dzieciom, wręcz przeciwnie. Jako etnograf darzę je sympatią, a nawet trochę mnie fascynują, ale cieszyłam się, ze Franito siedział z przodu z Pitą, bo dzieciątka indiańskie były przeraźliwie brudne i miały ślady ospy na twarzy. No więc Franka bym przy nich nie posadziła. Niech zapoznaje się z bliska z innością, jak będzie nieco starszy.
Czy nasz synek coś będzie miał z tej podróży? Oczywiście, dostał dziś w prezencie zapatystę na filcowym koniu i grzechotkę z tykwy. No i jeszcze kolorowe portki.
Poza tym staliśmy się od wczoraj obiektem do zdjęć. Miejscowi robią nam je z ukrycia, tak jak ja Indiankom. Ciekawi jesteśmy zarówno dla tubylców, jak i innych turystów.
a zdjęcia stąd nie wiem, czy będą kiedykolwiek, bo tutejszy inter to jakiś żółw.
1 komentarz:
To ponczo to pewnie nie dla mnie *ocieram łzy*
Właśnie wyczytałam, że na placu Zocalo w niedzielę jakiś fotograf zamierza zgromadzić tłum nagich Meksykanów... Sami zadecydujcie co zrobicie z tą wiadomością ;-)
POZDROWIENIA!
Prześlij komentarz