Chociaż (tfu, tfu) deszczowe weekendy już za nami, opowiem jak spędziliśmy jeden z takichże, a konkretniej przedostatni. Zimna i ponura sobota nie zachęcała do atrakcji w plenerze, ale chłopcy byli uparci. Franek zaopatrzył się w cały dostępny w jego zbrojowni rynsztunek - miecz, tarczę, hełm oraz pancerz i ruszyliśmy "Ku Grunwaldowi".
Dotarliśmy w samą porę, bo oto zaczynała się bitwa. Polacy prezentowali chorągwie, a Krzyżacy nieśli dwa nagie miecze. Co prawda niewiele słyszeliśmy z dyskusji z Jagiełłą, bo wcześniej skutecznie ogłuszono nas strzałami armatnimi, ale historia to znana, więc rozwój akcji nas nie zaskoczył. Po inscenizacji rozochocony Franek sprowokował do walki rywala swej kategorii wagowej. Obaj mieli dużo satysfakcji z potyczki i co najważniejsze każdy z nich czuł się zwycięzcą :)
Następnego dnia, równie deszczowego co poprzedni, postanowiliśmy odświeżyć dzieciakom prehistorię. Wybraliśmy się do Muzeum Ewolucji. Kusiły nas tam wielkie szkielety, które okazały się jednak nie takie wielkie. Ale Franek z radością rozpoznał szkielet swego gumowego dinozaura z Bałtowa. Dzieci fascynowały nawet wypchane truchła zwierząt, które na nas robiły dość smętne wrażenie. Muzeum zdecydowanie należy do obiektów z zeszłej epoki, jedynym elementem aktywizującym zwiedzających były tabliczki z odlewami tropów zwierząt, które można było próbować rozpoznać. Hm, może jeszcze akwarium z żywymi piraniami uznałabym za eksponat niestandardowy. Muzeum Ewolucji daje jednak dzieciakom szansę stanięcia twarzą w twarz z rysiem, pancernikiem, dziobakiem, pelikanem i innymi płochliwymi zwierzętami. Na deszczowy dzień atrakcja jak znalazł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz