Po dwóch dniach pławienia się w morzu, udało nam się dotrzeć przed świtem do Bangkoku.
Dobrze wybraliśmy miejsce na plażowanie, bo mieliśmy okazję spędzić kilka godzin na przepięknej wyspie w kształcie litery H (co widać było z punktu widokowego) czyli Koh Phi Phi, a także pod kilkusetmetrowymi klifami, które są mekka dla wspinaczy na półwyspie Railay. Ta ostatnia plaża była najładniejsza (do miejscowości można było dopłynąć tylko łódką, bo półwysep od reszty lądu oddzielają wysokie wapienne skały), a my mogliśmy wpływać do jaskiń, znajdujących się tuż przy brzegu. Znowu jednak odczuliśmy nasze ograniczenia ze względu na dzieci, bo podobnie jak skuterków, nie wypożyczyliśmy tam kajaków, by z bliska eksplorować mniejsze wysepki i ich jaskinki.
Teraz czas już na pakowanie, próbowanie ostatnich dań na ulicy, tajski masaż i ostatni spacerek po stolicy. Za kilka dni, jak ochłoniemy, zamieścimy jeszcze podsumowanie wraz z mapą, a także wyjazd oczami Franciszka, który stworzył tu kilkanaście rysunków, dokumentujących nasze przeżycia.
1 komentarz:
Ślicznie tam. Chętnie bym sobie poplażowała, ech.
Laura
Prześlij komentarz