Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczebrzeszyński Park Krajobrazowy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szczebrzeszyński Park Krajobrazowy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 sierpnia 2013

Klątwa "Czarnej Perły"


Podczas pierwszego pobytu na Roztoczu, wzgórza Szczebrzeszyńskiego Parku Krajobrazowego wydały się nam znakomitym terenem na rowerową przejażdżkę. Cóż, opisana poniżej wycieczka pokazała nam dobitnie, że malownicze wzgórza z szachownicą pól i lasów niestety nie są w stanie odwrócić uwagi dzieciaków od nawierzchni i podjazdów. No i dopadła nas chyba tytułowa klątwa.


Długo szukaliśmy jakiejś sensownej trasy rowerowej w poprzek wzniesień, (nasza mapa ich nie uwzględniała), wreszcie dość przypadkowo znaleźliśmy „Czarną Perła” – szlak dla rowerzystów przebijający się przez pasmo wzgórz między dolinami Wieprza i Gorajca (na mapie zaznaczono też inny – prowadzący traktami sprzed pięciuset lat, ale nie byliśmy skłonni z niego skorzystać). Pełni nadziei, że jak ktoś wyznacza drogę dla rowerów, to nawet taki o kołach 16 cali zdoła go bez problemu pokonać, ruszyliśmy pod górę. Szybko okazało się jednak, że po tej trasie więcej przejeżdża traktorów niż jednośladów, a mijane oznaczenia, kierunkowskazy, strzępki biało-czerwonej taśmy zwiastowały, że sporadycznie organizowuje się tam zawody MTB. Na reakcję dzieciaków nie trzeba było długo czekać.


Łkanie Frania niosło się po bukowym lesie, przeszkadzając w śnie najmłodszych, które po trzech dniach prób znalazły wreszcie odpowiednią pozycję. Marcinek po prostu bezceremonialnie położył się na naszej córce. Po kryzysowym kwadransie naszym oczom ukazały się widoki na dolinę Gorajca i szachownicę pól rozłożonych na otaczających ją wzniesieniach.




Mieliśmy nadzieję, że najgorsze za nami, tym bardziej, że pozostał nam kilkukilometrowy downhill po wertepach, przerwa na lody/piwo, a potem dziesięć kilometrów po asfalcie. Zagadkę stanowił tylko ostatni odcinek – powtórne przebicie się przez Górę, tym razem bez wytyczonej ścieżki dla rowerów. Z początku myśleliśmy, że to dobrze. Ale już na asfaltowym podjeździe z Róży kompletnie uszło powietrze (nawet tygrysek nie motywował), zapomniała o niedawnych sukcesach i wydobywała z siebie głos, by płakać lub pytać „jak daleko do domu?”.  Potem było już tylko gorzej, zarośnięta ścieżka, piasek, wiele odcinków, gdzie trzeba było prowadzić rower, brak miejsca na przejazd przyczepki (dwie wąskie koleiny i wysoka trawa pośrodku). Humory uczestników lawinowo spadły, a my nadal nie zjeżdżaliśmy do Wywłoczki.


Gdy skończył się ostatni downhill wąwozem lessowym, większość uczestników powiedziała na kolejną rowerową wyprawę - „pas” i oczywiście jestem osamotniony w sądzie, że ta wycieczka była najciekawsza spośród całego wyjazdu. Na moją korzyść mogą świadczyć jedynie załączone zdjęcia.


wtorek, 6 stycznia 2009

Roztoczaki

Ostatnie dni grudnia 2008 roku - nasza skodzina stoi na drobnym śniegu, Franek ma zasikane spodnie, Róża jak to Róża - ryczy, a zamek Krzyżtopór z tego miejsca, jak zresztą ze wszystkich innych, nie wygląda imponująco.

Pierwotny plan zakładał wyjazd sylwestrowy w powiększonym gronie. A i tak skończyło się na tym, że „roztaczaliśmy się” sami, by ostatecznie spędzić cały 31 grudnia na Ursynowie. Oprócz tych niedociągnięć wszystkie atrakcje zostały przez nas zobaczone bądź obchodzone. No może prócz pomnika świerszcza w Szczebrzeszynie, który zobaczyliśmy tylko z pędzącego samochodu.

Jak już wyżej wspomniałem Krzyżtopór rozczarował (przynajmniej mnie). Jest zbyt rozległy jak na ruinę, zdecydowanie mało malowniczo położony – wśród "budek z piwem", przedszkola i kilku domków, pokryty niechlujnymi daszkami, a wreszcie zbyt niebezpieczny dla dzieci. Najlepiej się prezentuje z lotu ptaka, choć to dla turystów widok na razie nieosiągalny.



Sandomierz, Zwierzyniec, Zamość. Nazwy mówią same za siebie. Setki internautów je opisują codziennie od góry i od dołu. Po co więc mnożyć kolejne kilobajty! O Zamościu mogę tyle dodać, że odbudowywane są fortyfikacje, więc dopiero w listopadzie 2009 nie będzie tam rozkopów i rusztowań.
Na Bukowej Górze w Roztoczańskim PN jako świeżo nawróconych (w Puszczy Białowieskiej) miłośników przyrody wprawiły nas w zachwyt zmieniające się wraz z wysokością piętra roślinności. Sosna, świerk i buczyna karpacka prawie w ogóle się ze sobą nie mieszały, następowały jedne po drugich Ale nie dzięki buczynie ta wycieczka zapadła mi tak głęboko w pamięć. Co prawda w przewodniku było napisane, że na szczyt prowadzą schody, ale ... Po pierwsze przewodnik przeleżał już na półce ponad dwadzieścia lat, po drugie nie precyzował ani ilości stopni, ani wysokości wzgórza, po trzecie kto uwierzyłby, że na Roztoczu może być tak wielka góra. Więc okazało się to, co się okazać miało. Róża swoje już ważyła, a wózek od niej z dwa razy więcej. 


































Oblodzone i strome stopnie, podobnie jak ich ilość raczej zachęcały do odwrotu niż do próby wspinaczki. Gdyby nie samotny biegacz, który w połowie podejścia chwycił za wózek i pomógł go dalej tachać nie wiem, czy sama ambicja wystarczyłaby na sforsowanie Bukowej Góry.
Na szczęście trudy zostały nam wynagrodzone rozległym widokiem na okoliczne wzgórza.

Przez dwadzieścia osiem lat życia żadne z nas nie słyszało o szumach na Tanwi, aż nagle stały się jednym z 7 naturalnych cudów Polski. Szkoda byłoby więc będąc w pobliżu nie zaliczyć kolejnej pozycji również z takiej listy.

Szumy to może nie wodospady Iguacu, ale nie można im odmówić uroku :) Malownicze, szczególnie w scenerii zimowej, szumiące naprawdę i rozłożone na całkiem sporym odcinku rzeki. Słońce świeciło, mróz był porządny, ale spacer nad tym cudem Polski to jeden z przyjemniejszych momentów naszego wyjazdu.
Dodam jeszcze od siebie, że wyjazd zimą z maluchami wymaga naprawdę sporych pokładów cierpliwości i samozaparcia. Mi go nieco brakowało i nie wiem czy zdecyduję się powtórzyć taką wyprawę.