Jedną z głównych atrakcji naszego wyjazdu miało być pierwsze w życiu (dla wszystkich) spotkanie z delfinami na pokazie w batumskim delfinarium. Bilety kupiliśmy z dwudniowym wyprzedzeniem, pragnąc zarezerwować najlepsze miejsca blisko basenu. Ponieważ lojalnie ostrzegano przy kasie, że pierwszy rząd spodziewać się powinien porządnej kąpieli, przezornie zajęliśmy miejsca w drugim, bo oczywiście akceptujemy pewien stopień zamoczenia, ale bez przesady...
Po chwili upalnego oczekiwania rozpoczął się dynamiczny show z udziałem 6 delfinów, z których imiona zapamiętaliśmy niestety jedynie Mai i Zorro. Co potrafią wyczyniać te inteligentne zwierzęta! Skoki z saltami, tańce w parach i na własnym ogonie, wyrzucanie opiekunów z wody, gra w piłkę i strzelanie w publiczność wielkimi balonowymi piłkami, przy której to sztuczce zostaliśmy nieźle ochlapani. Dzieciaki, ale nie tylko one, gapiły się oniemiałe i piszczały z radości, nawet Nina się nie nudziła. Największe zaskoczenie miało nas jednak spotkać na koniec. Każdy z delfinów żegnał się z publicznością własną sztuczką, potem wszystkie ustawiły się przy bandzie, zanurkowały i... wielkimi jak łopaty ogonami sprawiły nam gigantyczny prysznic! Dziwnym trafem największy chlust trafił wcale nie na pierwszy, a na nasz, przezornie wybrany drugi rząd. I tak oto wyszliśmy z delfinarium kompletnie mokrzy, co jednak dało nam sporo radości i bardziej rozbawiło niż zdenerwowało. Wszystko można wybaczyć tym słodkim delfinom!
Po chwili upalnego oczekiwania rozpoczął się dynamiczny show z udziałem 6 delfinów, z których imiona zapamiętaliśmy niestety jedynie Mai i Zorro. Co potrafią wyczyniać te inteligentne zwierzęta! Skoki z saltami, tańce w parach i na własnym ogonie, wyrzucanie opiekunów z wody, gra w piłkę i strzelanie w publiczność wielkimi balonowymi piłkami, przy której to sztuczce zostaliśmy nieźle ochlapani. Dzieciaki, ale nie tylko one, gapiły się oniemiałe i piszczały z radości, nawet Nina się nie nudziła. Największe zaskoczenie miało nas jednak spotkać na koniec. Każdy z delfinów żegnał się z publicznością własną sztuczką, potem wszystkie ustawiły się przy bandzie, zanurkowały i... wielkimi jak łopaty ogonami sprawiły nam gigantyczny prysznic! Dziwnym trafem największy chlust trafił wcale nie na pierwszy, a na nasz, przezornie wybrany drugi rząd. I tak oto wyszliśmy z delfinarium kompletnie mokrzy, co jednak dało nam sporo radości i bardziej rozbawiło niż zdenerwowało. Wszystko można wybaczyć tym słodkim delfinom!
Potem czekało nas dobrowolne moczenie w morzu, tym razem w promieniach zachodzącego słońca. Swoją drogą nasze starsze dzieci tak oswoiły się z tym cieplutkim morzem, że wyczyniają w nim sztuczki nie gorsze niż Maja, Zorro i ich koledzy. My też cieszymy się plażą bez zasieków parawanowych, czystą i niezbyt zatłoczoną, zazdrościmy jedynie lokalsom plastikowych butków, dzięki którym dochodzą do morza bez cierpień jakich my doświadczamy.