Na koniec polubiliśmy Bangkok. Okazało się, że to miasto może być przyjemne, ciekawe i nie ogranicza się wyłącznie do kompleksu świątyń, zatłoczonych ulic i koszmarnego Khao San Road.
Wybraliśmy się dziś na luzie do Museum of Siam czyli interaktywnego muzeum historii Tajlandii (w pigułce i to zjadliwej dla dzieci, w odróżnieniu od Malarone). Niesamowitym fartem udało nam się z okazji dzisiejszego święta konstytucji wejść za free, inaczej musielibyśmy poskąpić 30zł na osobę za bilet. Ale jak się okazało, jest za co tyle brać. Dzieciaki nie nudziły się w tym muzeum ani minuty! Bo:
- mogły odkopywać realnym pędzlem wirtualne przedmioty,
- mogły posiedzieć w modelach riksz oraz samochodu z lat 60-tych, "zjeść" w barze z tamtych lat, puścić płytę w szafie grającej
- bawiły się tradycyjnymi zabawkami wiejskich dzieci tajskich
- odpierały atak Birmańczyków, strzelając do nich z pełnowymiarowej armaty skierowanej w ekran
- grały w liczne gry handlowe, imperialne
- przebierały się w stroje europejskie z epoki, gdy Syjam uległ wpływom europejskim
- mogły narysować swoją myśl o przyszłości Tajlandii i zrobić sobie z nią zdjęcie
itd itp - podsumowując - znów nasze muzealnictwo nie ma się czym pochwalić.
Potem znów świetnym tramwajem wodnym udaliśmy się do Wat Saket - jedynego wzgórza w okolicy, które powstało z nawarstwiania historycznych stup. Tam też przyglądaliśmy się Bangkokowi o zachodzie słońca i taki właśnie Bangkok zapamiętamy. Z jednej strony las wieżowców, z drugiej złote świątynie.
To już ostatni nasz wpis z daleka, jeszcze coś napiszemy w domu, więc nadal zapraszamy. A póki co dziękujemy wiernym czytelnikom, szczególnie tym zostawiającym komentarze, bo one motywowały nas do ciągłego pisania :)