Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fortyfikacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą fortyfikacje. Pokaż wszystkie posty

piątek, 25 kwietnia 2008

Fantazje Fryderyka Wielkiego

To wyglądałoby imponująco, pionowe ściany Szczelińca Wielkiego przedłużone kilkumetrowymi szańcami, kurtynami i bastionami, kryjącymi arsenały, koszary i wieże obserwacyjne, zapewniającymi panowanie nad częścią Kotliny Kłodzkiej. Fryderyk Wielki musiał się naoglądać saskiego Koenigsteinu, by marzyć o zbudowaniu na pionowej, litej skale twierdzy "nie do zdobycia", chroniącej ledwo co zdobyty Śląsk. Na szczęście na planach się skończyło i najwyższa z Gór Stołowych jest nadal we władaniu "górołazów", a nie turystów wylewających się z autokarów.


My zachęceni sukcesem pierwszego wspólnego trekkingu, postanowiliśmy zbliżyć się do granicy tysiąca metrów nad poziomem morza, więc wchodziliśmy dzielnie do drabinkach, przeciskaliśmy się z nosidłem przez głębokie szczeliny oraz "Piekiełko", gdzie nadal panowała niepodzielnie zima, ciesząc się na koniec widokami pozostałych "stołów".

Oczywiście kilkugodzinny trekking to byłoby dla nas za mało w tak piękny wiosenny dzień, więc uruchomiliśmy skodzinę, by pojechać w inne pasmo górskie czyli Góry Sowie i zobaczyć kolejne marzenie Wielkiego Fryca, tym razem zrealizowane czyli twierdzę srebrnogórską.



Ona też okupuje szczyt, więc jak zaparkowaliśmy na przełęczy dzielącej Góry Sowie od Bardzkich, musieliśmy się nieźle namęczyć, aby wspiąć się do samego jądra tej górskiej fortecy czyli będącego w trakcie remontu Donżonu. Tam zaopiekował się nami przewodnik, prowadząc po kazamatach, pokazując z bastionów, jak wielka to była twierdza, choć teraz w zdecydowanej większości kompletnie zrujnowana i ukryta w gęstym lesie. Stamtąd też było widać rozległe równiny śląskie, do których z Czech wiodła droga właśnie przez tę przełęcz. Nie zobaczyliśmy tylko kolejnych srebrnogórskich atrakcji, czyli wiaduktu kolejowego oraz urokliwego, zabytkowego miasteczka, ciągnącego się aż do przełęczy. Więc po zwiedzeniu fortyfikacji mieliśmy co zwiedzać aż do zachodu słońca.


 PS. Oczywiście twierdza Srebrna Góra jest siódmym z mych dolnośląskich cudów.

czwartek, 10 maja 2007

Baluartes, fuertes y budyń kokosowy

Te bransolety to rzeczywiście wejściówki na piramidony. Ale jeśli chodzi o ową iguanę, to się rybitew nie popisał, bo to przecież z góry wiadomo, że to iguana była.... a może to tej płci tak poszukiwałeś półtorej godziny, co? Bo tym rzeczywiście się popisałeś, bo gdzie to widać, że to samica? Specjalnie dla Ciebie będą inne gady do rozpoznania. No i może parę ptaszków... 
wuala:

Dziś był bardzo przyjemny dzień, nawet dla mnie. Pita natomiast wniebowzięty zwiedzał umocnienia Campeche. Ja zostałam zapchana jogurtowym deserem i kokosowym budyniem i też byłam zadowolona aż do momentu, gdy nie musieliśmy wejść 600 m pod górę w 30stopniiwym upale, by zobaczyć jakiś kolejny fort. Ale na szczycie okazało się być ciekawie i z widokiem na morze.

Wieczór zamierzaliśmy spędzić przy piwku na hamaku na tarasie naszego hotelu z widokiem na główny plac z parczkiem. Niestety. Wyprawa Pity po piwo skończyła się fiaskiem. Przeszedł pół starówki, mijał przez 20 minut sklepy ze śrubkami, sukniami ślubnymi, dewocjonaliami, pamiątkami, spożywczaki, ale nigdzie piwa niet. No i musieliśmy za nie zapłacić w knajpie...




Mała obserwacja - im dłużej jemy tutejsze super giga ostre jedzenie, tym bardziej dla nas staje się normalne, że wszystko musi parzyć w język, żeby w ogóle stwierdzić, że ma smak.

Obserwacja nr. 2 dotyczy tutejszych kibli. Tak jak w Ameryce Płd. nie należy wrzucać papieru toaletowego, bo się zapchają. Mają tu taki system z zasysaniem tego co się znajdzie w muszli. Ale papieru jakoś nie lubi ten system zasysać. Ten papier, który u nas ląduje w kiblu, tu ląduje w koszu na śmieci obok. Mało to estetyczne.

Dobra wiadomość dla wszelkiej maści zazdrośników - za tydzień o tej porze będziemy już siedzieć w sali odlotów na lotnisku Benito Juareza w Mexico City.

A jutro pożegnanie z płaskim jak tortilla Jukatanem i powitanie gorącego jak sam sos stanu Tabasco.

wtorek, 18 lipca 2006

Ostatnia podróż

Kolejny wpis sprzed założenia bloga.

Warmiński Reszel niesłusznie zasłynął głównie spaleniem ostatniej europejskiej czarownicy (w czasach Napoleona!). My mamy stąd zupełnie inne wspomnienia. Już z daleka zza szyb PKS'u rzuciły nam się w oczy strzeliste wieże jego zabytkowych gmachów, dominujące nad całą pagórkowatą okolicą z powodu położenia miasta na niewysokim, choć stromym wzgórzu. Gdy byliśmy na miejscu, zobaczyliśmy zamek, przerobiony częściowo na luterański zbór; kościół farny w najwyższą w pobliżu wieżą, na którą prowadzą drewniane, strasznie skrzypiące schody, a podczas wspinaczki kręci się w głowie; klasycystyczny ratusz; jezuickie kolegium, a także masywny most gotycki, prowadzący na sąsiednie wzgórze. Ale to nie koniec atrakcji, bo u stóp miasta, wzdłuż strumienia rozciąga się przyjemny park, którym spacerując można się okrężną drogą dostać do innej części miasteczka. Co równie ważne, na niewielkiej, reszelskiej starówce nie ma ani jednego bloku, gdyż zachowała się w całości średniowieczna tkanka miasta.




Z Reszla do Świętej Lipki - najważniejszego sanktuarium maryjnego w północnej Polsce - jechaliśmy kolejnym autobusem wzdłuż kilkukilometrowego traktu wysadzanego drzewami, wśród których do tej pory przetrwały osiemnastowieczne kapliczki. Gdy dotarliśmy na miejsce, mieliśmy jeszcze czas na przechadzkę do pobliskiego jeziora - Święta Lipka położona jest między dwoma akwenami wodnymi - przecież już tuż, tuż są Mazury, dokąd ruszamy po porannej mszy.


Wilczy Szaniec koło Kętrzyna zdziwił nas swym kompletnie niewykorzystanym potencjałem i dużą liczbą zagranicznych turystów, dla których (dla nas zresztą też) nie przygotowano nic więcej ponad spacer wśród olbrzymich schronów. Zwiedzanie mokrych bunkrów bądź wchodzenie na ich szczyty zarezerwowane jest tylko dla tych najodważniejszych ...


Na końcu tej trzydniowej wycieczki spędziliśmy aktywny dzień w Giżycku. Najpierw pływaliśmy rowerem wodnym (sic!) po jeziorze Kisajno, a potem kajakiem po Niegocinie, rozmyślając, że to pewnie nasza ostatnia podróż, bo teraz przez następne lata będą nas czekać wyłącznie pieluchy, smoczki itd.


Wkrótce mieliśmy się jednak przekonać, że ta ostatnia podróż, okazała się tylko ostatnią wycieczką po Polsce bez samochodu ...