Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jukatan. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jukatan. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 maja 2007

Baluartes, fuertes y budyń kokosowy

Te bransolety to rzeczywiście wejściówki na piramidony. Ale jeśli chodzi o ową iguanę, to się rybitew nie popisał, bo to przecież z góry wiadomo, że to iguana była.... a może to tej płci tak poszukiwałeś półtorej godziny, co? Bo tym rzeczywiście się popisałeś, bo gdzie to widać, że to samica? Specjalnie dla Ciebie będą inne gady do rozpoznania. No i może parę ptaszków... 
wuala:

Dziś był bardzo przyjemny dzień, nawet dla mnie. Pita natomiast wniebowzięty zwiedzał umocnienia Campeche. Ja zostałam zapchana jogurtowym deserem i kokosowym budyniem i też byłam zadowolona aż do momentu, gdy nie musieliśmy wejść 600 m pod górę w 30stopniiwym upale, by zobaczyć jakiś kolejny fort. Ale na szczycie okazało się być ciekawie i z widokiem na morze.

Wieczór zamierzaliśmy spędzić przy piwku na hamaku na tarasie naszego hotelu z widokiem na główny plac z parczkiem. Niestety. Wyprawa Pity po piwo skończyła się fiaskiem. Przeszedł pół starówki, mijał przez 20 minut sklepy ze śrubkami, sukniami ślubnymi, dewocjonaliami, pamiątkami, spożywczaki, ale nigdzie piwa niet. No i musieliśmy za nie zapłacić w knajpie...




Mała obserwacja - im dłużej jemy tutejsze super giga ostre jedzenie, tym bardziej dla nas staje się normalne, że wszystko musi parzyć w język, żeby w ogóle stwierdzić, że ma smak.

Obserwacja nr. 2 dotyczy tutejszych kibli. Tak jak w Ameryce Płd. nie należy wrzucać papieru toaletowego, bo się zapchają. Mają tu taki system z zasysaniem tego co się znajdzie w muszli. Ale papieru jakoś nie lubi ten system zasysać. Ten papier, który u nas ląduje w kiblu, tu ląduje w koszu na śmieci obok. Mało to estetyczne.

Dobra wiadomość dla wszelkiej maści zazdrośników - za tydzień o tej porze będziemy już siedzieć w sali odlotów na lotnisku Benito Juareza w Mexico City.

A jutro pożegnanie z płaskim jak tortilla Jukatanem i powitanie gorącego jak sam sos stanu Tabasco.

środa, 9 maja 2007

2 X UNESCO


Dziś było Chitchen Itza. Czyli największy hit majański w całym Meksyku. Dowiedzieliśmy się o tym już z daleka, jeszcze zanim zobaczyliśmy ruiny. Świadczył o tym wielgaśny targ z artesaniami przed wejściem, wielki budynek z przechowalnią bagażu, kafeteriami i miłymi strażnikami, pachnące łazienki i dwa razy droższy bilet niż gdzie indziej.

A jak weszliśmy i zobaczyliśmy to się okazało, ze rzeczywiście cool, tylko niestety wszystko zrekonstruowane, a nie autentyko. No i na żadną prawie piramidę nie można wejść (tak jak gdzie indziej), bo o Chitchen się chyba bardziej boją, że im zadepczemy. Robi wrażenie mimo wszystko. Szczególnie boisko do gry w pelote i na mnie największe wrażenie zrobił tzw. klasztor mniszek, bo pięknie zdobiony płaskorzeźbami. A na Picie - boisko i cenote sagrado i piramida Kukulcana. Dla tych, co znają to miejsce napiszemy, ze już nie można wejść na piramidkę przy grupie Tysiąca Kolumn i zobaczyć z bliska boga Chaca oraz zrobić sobie najbardziej znane ujęcie tego miejsca.

Oto cenote. Tam topiono ofiary.


A tu przechowywano czaszki ofiar.


A teraz miejscowa fauna.


I scenki z podróży z dzieckiem.


A teraz Pita jest wniebowzięty, bo MURY!!!! Campeche czyli drugie UNESCO.

wtorek, 8 maja 2007

Meksykańskie ciepełko

Oto palmy na życzenie. Co prawda nad Zatoką Meksykańską, ale i tak ładne.

Dziś mieliśmy dzień cierpienia po totalnym spaleniu na wczorajszej plaży. A przyszło nam zwiedzać Coba - najrozleglejsze majańskie miasto na Jukatanie. Ja cierpiałam. Pita był zadowolony mimo upału, który dla tutejszych jest jedynie ciepełkiem, bo dopiero przy 50 stopniach zaczynają mówić, że gorąco...

Chcieliśmy się pod koniec dnia ochłodzić w cenote (naturalnym jeziorku tworzącym się w dziurze w jukatańskiej wapiennej skorupie), ale niestety woda okazała się być - oględnie mówiąc - mętna. Tylko tutejsi chłopcy odważnie kąpali się, skacząc z opony.

niedziela, 6 maja 2007

Dwa sukcesy

Dziś dwa sukcesy: Franek sam (po raz pierwszy) dwa razy się podciągnął na szczebelkach łóżka i samodzielnie wstał!!! Poza tym kąpaliśmy się nago przed chwilą w prawdziwym Morzu Karaibskim (wcześniej była to tylko Zatoka Meksykańska). W dodatku śpimy dziś w opustoszałym, choć remontowanym hotelu i jesteśmy tam zupełnie sami. Z daleka widzieliśmy Piramidę Kukulkana w Chitchen Itza, a resztę dnia spędziliśmy w autobusie.

Morze Karaibskie jak możecie się domyślić jest niesamowite. Wielka plaża z białym piaskiem, tak drobnym, że do tej pory Franek ma go w uszach, a my we włosach. No i cieplutka woda koloru turkusowego... jutro spędzamy cały dzień na plaży, więc się tym nacieszymy. Może wrzucimy potem jakieś zdjęcia, byście też choć wzrok nacieszyli :)

A tak w ogóle to pozdrawiamy z Tulum.

sobota, 5 maja 2007

Piraci z Karaibów

Jak wiemy od Karoliny i z prognoz pogody dla Polski - u was mroźnawo. U nas też źle, ale w przeciwną stronę - tak około 40 stopni na plus. Dlatego dziś wybraliśmy się dla ochłody nad Morze Karaibskie, tam przynajmniej trochę wiało.

Ale zanim tam dotarliśmy przemęczyliśmy się w dramatycznym autobusie nocnym do Meridy. Klęłam strasznie, bo oni tu niestety mają nieźle nawalone w głowach, jeśli chodzi o optymalną temperaturę do spania. Jak obliczyliśmy wynosi ona ok. 30 stopni mniej względem tego, co na zewnątrz. Na dworze było 40 stopni, więc w autobusie klima na ful, by osiągnąć komfort 10 stopni. Podejrzewamy, że w jakiś sposób wysoki standard autobusu jest tu utożsamiany z niską temperaturą panującą podczas podroży. Nic dziwnego, że po tej nocy zarówno ja, jak i Franiak znów kaszlemy.
Poza tym miedzy stanami są granice, na których policjanci wypędzają podróżnych z autobusu i przetrząsają plecaki w poszukiwaniu narkotyków i broni. Franiak z Pita zostali w autobusie, ale mundurowy nie nabrał się na niewinną twarzyczkę śpiącego synka. Zdecydowanym ruchem dłoni przyzwyczajonej do ściskania spustu karabinu wygniótł nie tylko Pitę, ale również małe ciałko Franka, by sprawdzić czy w pieluszce nie przewozi granatów.

Nasz przewodnik Pascala znów nas oszukał, bo dziś przez jego kłamliwe informacje nie udało się nam zwiedzić kolejnego miasta majańskiego - Dzibilchaltun i wykąpać się w świętej sadzawce cenote. Pewnie jakieś duchy tego miejsca, w które nadal wierzą Lakandoni chroniły tę cenote przed zbezczeszczeniem przez białasów. Ale dzięki temu Just była bardzo zadowolona, bo dzień wcześniej spotkaliśmy się z Morzem Karaibskim (Zatoką Meksykańską). Dla Franka to pierwsze spotkanie z morzem. Zareagował na nie płaczem. Ale to dlatego, że wiało strasznie i na plaży szalała mała burza piaskowa. My i tak się wykąpaliśmy (woda jak ciepły prysznic) a Franko zamoczył nogi. Pita zjadł krewetki i też już mu się humor poprawił.

Mała obserwacja - bardzo mało tu samochodów z Europy (tylko volkswageny garbusy). Pita tęskni za Felciami, a szczególnie naszą, a tu tylko Nissany, Fordy, Chevrolety i ogólnie duże wozy amerykańskie. A teraz mieszkamy w hotelu, który jest galerią sztuki i mamy do dyspozycji apartament większy od naszego mieszkania w Warszawie.