Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warmia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warmia. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 sierpnia 2017

Męski wyjazd


Miał być prawdziwy męski wyjazd tylko z jedenastoletnim Frankiem. Cztery dni na rowerze, każdego dnia ponad pięćdziesiąt kilometrów po wzgórzach Warmii. Green Velo, trasą Elbląg - Reszel. Pot, krew i łzy itd. Niestety strach matki, niechęć syna spowodowały, że zamiast męskiego wyjazdu, wyszedł wyjazd bardzo fajny, a przede wszystkim niezwykle różnorodny, gdzie pot, krew i łzy lały się raczej ze mnie niż z pierworodnego.


Dzień 1. Wysoczyzna Elbląska: Elbląg - Tolkmicko

- "Tato, szybko, coś mi wpadło do oka" - woła Franek pośrodku bukowego lasu. Ja mam ręce w smarze. Enty raz spadł mi łańcuch na pagórkowatym terenie rozciągającym się u wrót Elbląga. Wycieram je. Nieskutecznie. Mucha wije się w oku syna. Wreszcie skrawkiem papieru toaletowego dotykam owada i spycham go do kącika oka. Aż tu nagle insekt jakby przeszedł na drugą stronę oka. Tracę go z oczu. "Franek patrz w bok". Widzę skrzydełko. Papier znów w ruch. Jeden szybki ruch. Meszka znów pośrodku oka. Wreszcie przyczepia się do papieru. Oglądamy ją wspólnie, wielka była. Franka co prawda dalej boli oko, ale widzi wyraźnie okolice przez które przejeżdżamy. Green Velo wije się teraz wśród wąwozów, ciągłe podjazdy i zjazdy dają nam w kość, ale nawierzchnia jest w porządku. Z jednego miejsca widać szeroką panoramę. Jesteśmy na tyle wysoko, że ponad wydmami Mierzei Wiślanej widać otwarte morze. Krótka przekąska i zjazd asfaltem nad sam brzeg Zalewu Wiślanego. Potem wzdłuż niedziałającej już linii kolejowej, wzdłuż trzcin, po drodze złożonej z wielkich płyt, na których przyczepka dla psa, używana przeze mnie jako towarowa, miarowo się huśta. Na szczęście już się (przeciążona plecakiem, umieszczonym na wierzchu) nie przewraca na każdym krawężniku, jak w Elblągu, gdzie zwiedziliśmy budowane na nowo średniowieczne miasto, z urokliwym zakątkiem czyli "Ścieżką Kościelną", wiekowymi kościołami, świetnym nabrzeżem, mostami zwodzonymi i kolejnymi kwartałami, zabudowywanymi kamieniczkami w stylu hanzeatyckim. Po prostu jedzie. Ale jest takim obciążeniem, że Franek co chwila mówi, "Tato czy możesz jechać szybciej".

 



Dzień 2. Wysoczyzna Elbląska cd.: Tolkmicko + Zalew Wiślany: Frombork - Krynica Morska

- "Tato, może byś mi kupił okulary, to tylko 10 złotych" - prosi Franio przed jarmarcznym straganem w Krynicy Morskiej. Co prawda dziś nic mu nie wpadło do oka, ale dzisiaj przejechaliśmy tylko osiemnaście kilometrów. A zresztą może i więcej. Z Green Velo nigdy nic nie wiadomo. Mapa sobie, drogowskazy sobie. Na wczorajszej trasie różnica między nimi wynosiła dwanaście kilometrów. Ile więc dziś przejechaliśmy nie wiem, ale faktem jest, że żadna muszka nie wpadła synowi do oka. Bo kiedy miała wpaść? Deszcz przegonił owady, potem Franek mrużył oczy, gdy mijaliśmy warmińskie wsie, każda otoczona kapliczkami. A potem zwiedzanie zespołu katedralnego. Wahadło Foucaulta, widok na Zalew z wieży, trumna z prochami Kopernika, to się podobało. Wystawa o życiu "naszego" człowieka Renesansu Franiowi nie przypadła do gustu - "Kopernik wielkim astronomem był", czasowa wystawa o aniołach tylko go znużyła, odżył dopiero przy mapie miejsc "samochodzikowych", która pokazywała, gdzie dokładnie miały miejsce przygody pana Tomasza z książki "Pan Samochodzik i zagadki Fromborka". Nawiasem mówiąc, Franek w wieczór po powrocie pochłonął raz jeszcze połowę tej powieści. Do oka nic nie miało mu prawa wpaść (może tylko mewa?) podczas rejsu z miasta, "gdzie zatrzymało się słońce" do Krynicy. Ale w sumie jutro coś tam przejedziemy, więc może warto się szarpnąć na taki wydatek, mówię więc "dobra, ale jak je zgubisz to oddajesz mi 10 złotych".


Dzień 3: Mierzeja Wiślana: Krynica Morska - Sztutowo

- "Tato, musimy wracać po okulary, zostały na plaży". Nie zacytuję, co pomyślałem, gdy to usłyszałem z ust Franciszka. Wracać? Znowu w tym upale na tak daleką plażę, gdy jest się tak blisko miejsca, gdzie mieliśmy zjeść obiad? Z tą ciążącą przyczepką i rozgruchotanym rowerem? To po co było tak miło spędzać przedpołudnie, by teraz znowu się zmęczyć? By się spocić? I to w imię czego?
Teraz łatwiej jest nam zrozumieć, dlaczego wszyscy tłoczą się przy wejściach na plaże w samym mieście, a kilkaset metrów dalej zaglądają tylko nieliczni spacerowicze. Nie chce im się wracać kilometra w upale na posiłek! Ale jak nad tym dłużej pomyśleć, to jednak dużo tracą. Nie mogą spokojnie pograć we frisbee, poczytać książki w ciszy, pokąpać się bez obaw o swój portfel. A nam to przypadło w udziale, trzeba było tylko chwilkę spędzić na rowerze. "O, już je mam" - Franciszek wyrywa mnie z zadumy. A więc z powrotem pedałujemy do Krynicy. Rybka i dwadzieścia kilometrów (bagatelka) do Stegny bądź Sztutowa. Niestety różowo nie jest. To nie Green Velo, gdzie ktoś pomyślał o rowerzystach i ich potrzebach. To R64, transgraniczny szlak rowerowy wzdłuż Zalewu - częściowo nieprzejezdny (trzciny zarosły drogę), częściowo trudny do przebycia (piasek po kolana - przecież to wydmy!), częściowo zaś poprowadzony ruchliwą szosą. Na szczęście na szlaku objawia nam się wieża katedry w Elblągu. Nasz cel wydaje się być w zasięgu wzroku, ale na drodze staną nam jutro kanały i niewielka ilość mostów. Wieczorem tylko stylowe zdjęcia na plaży przy zachodzącym słońcu, potem jajecznica z sześciu jaj, zrobiona na przenośnej kuchence i możemy już się kłaść spać. "Tylko uważaj i nie zgnieć okularów podczas snu, jeszcze Ci się przydadzą, jutro mamy najwięcej do przejechania".


Dzień 4: Żuławy Elbląskie: Sztutowo - Elbląg 

- "Tato, gdzie spakowałeś moje okulary?". Już mieliśmy wyjeżdżać, wszystko było zapakowane do drogi, gdy padło to pytanie. Jak to gdzie? Muszą być zwinięte razem z namiotem! Z lekkim opóźnieniem, Franek w lekko zgiętych okularach, wreszcie asfaltem i wreszcie po płaskim, ruszyliśmy zanim słońce zaczęło przypiekać. Kanały, mostki, liczne ujścia Wisły, szpalery sadzonych pod linijkę drzew. Polska Holandia, choć bez wiatraków, prawie bez zabytków i mocno zapuszczona. Dziś nie mam już żadnych wytłumaczeń w odpowiedzi na pytania, dlaczego jadę tak wolno. Franek czuje się oszukany, jakby znowu jechał z chmarą sióstr. Nagle na horyzoncie pojawia się wieża katedralna elbląska. Już tak blisko. Droga jednak kluczy wśród monotonnego krajobrazu, a kościół wcale się nie przybliża. Za Nogatem mamy z powrotem wjechać na Green Velo. Szukamy go. Na mapie przecież jest. Szkoda, że nie ma go w terenie. Sami musimy znaleźć drogę. Na ogromnym polu kapusty, mój syn traci cierpliwość - "Gdzie my jedziemy?". Upał niemiłosierny. Docieramy, wreszcie do Kanału Jagiellońskiego. Nie zgubiliśmy się, tu powinno być Green Velo. I rzeczywiście jest, ale dopiero na rogatkach Elbląga. Mamy mnóstwo czasu do pociągu powrotnego, wchodzimy więc na wyżej wspomnianą wieżę, a także udajemy się do pobliskich Raczek Elbląskich - najniżej położonego miejsca w Polsce. Na pytanie o następny męski wyjazd, Franciszek odpowiada też pytaniem. "Może pojedziemy na spływ?"
 

wtorek, 18 lipca 2006

Ostatnia podróż

Kolejny wpis sprzed założenia bloga.

Warmiński Reszel niesłusznie zasłynął głównie spaleniem ostatniej europejskiej czarownicy (w czasach Napoleona!). My mamy stąd zupełnie inne wspomnienia. Już z daleka zza szyb PKS'u rzuciły nam się w oczy strzeliste wieże jego zabytkowych gmachów, dominujące nad całą pagórkowatą okolicą z powodu położenia miasta na niewysokim, choć stromym wzgórzu. Gdy byliśmy na miejscu, zobaczyliśmy zamek, przerobiony częściowo na luterański zbór; kościół farny w najwyższą w pobliżu wieżą, na którą prowadzą drewniane, strasznie skrzypiące schody, a podczas wspinaczki kręci się w głowie; klasycystyczny ratusz; jezuickie kolegium, a także masywny most gotycki, prowadzący na sąsiednie wzgórze. Ale to nie koniec atrakcji, bo u stóp miasta, wzdłuż strumienia rozciąga się przyjemny park, którym spacerując można się okrężną drogą dostać do innej części miasteczka. Co równie ważne, na niewielkiej, reszelskiej starówce nie ma ani jednego bloku, gdyż zachowała się w całości średniowieczna tkanka miasta.




Z Reszla do Świętej Lipki - najważniejszego sanktuarium maryjnego w północnej Polsce - jechaliśmy kolejnym autobusem wzdłuż kilkukilometrowego traktu wysadzanego drzewami, wśród których do tej pory przetrwały osiemnastowieczne kapliczki. Gdy dotarliśmy na miejsce, mieliśmy jeszcze czas na przechadzkę do pobliskiego jeziora - Święta Lipka położona jest między dwoma akwenami wodnymi - przecież już tuż, tuż są Mazury, dokąd ruszamy po porannej mszy.


Wilczy Szaniec koło Kętrzyna zdziwił nas swym kompletnie niewykorzystanym potencjałem i dużą liczbą zagranicznych turystów, dla których (dla nas zresztą też) nie przygotowano nic więcej ponad spacer wśród olbrzymich schronów. Zwiedzanie mokrych bunkrów bądź wchodzenie na ich szczyty zarezerwowane jest tylko dla tych najodważniejszych ...


Na końcu tej trzydniowej wycieczki spędziliśmy aktywny dzień w Giżycku. Najpierw pływaliśmy rowerem wodnym (sic!) po jeziorze Kisajno, a potem kajakiem po Niegocinie, rozmyślając, że to pewnie nasza ostatnia podróż, bo teraz przez następne lata będą nas czekać wyłącznie pieluchy, smoczki itd.


Wkrótce mieliśmy się jednak przekonać, że ta ostatnia podróż, okazała się tylko ostatnią wycieczką po Polsce bez samochodu ...