poniedziałek, 21 kwietnia 2008

Siedem dolnośląskich cudów

Co tu kryć jesteśmy zachwyceni Dolnym Śląskiem!

Takie nagromadzenie zabytków, tak blisko siebie położonych, w dodatku pobliskie góry, różnorodność niezwykła, można i na rower, i na paralotnię, no i na trekking. Spędziliśmy tam tydzień, a i tak zwiedziliśmy tylko część najsłynniejszych pomników historii. Moglibyśmy spędzić i drugi, a poziom atrakcji tylko nieznacznie by się obniżył. A do tego czuliśmy egzotykę. W niektórych małych miejscowościach czas się jakby zatrzymał w 1945 roku, brakowało zupełnie nowszej zabudowy, obskurnych reklam, część niezasiedlonych domów powoli zamieniała się w gruzy, a od czasu do czasu jechało się brukowymi ulicami. No i w co drugiej wsi ogromne zdewastowane pałace ...

Spośród wszystkich dolnośląskich zabytków, które odwiedziliśmy, wybrałem kilka i sporządziłem listę moich prywatnych siedmiu cudów (kolejność nie ma znaczenia).

1. Gdyby Chełmsko Śląskie było bliżej Warszawy, bez wątpienia Kazimierz nad Wisłą zostałby porzucony przez weekendowych turystów. To przygraniczne miasteczko ma bowiem wielki turystyczny potencjał, pozostaje tylko trzymać kciuki, żeby dotrwało do lepszych czasów w niezmienionej formie, gdy ktoś postanowi wydać trochę milionów na gruntowny remont. Czasu jest coraz mniej, bo część jednej z pierzei kamieniczek na rynku nadaje się już tylko do wyburzenia. A obdrapane tynki kamienic mogą kompletnie odpaść. Poza urokliwym ryneczkiem, z którego jest kilka kroków do kościoła górującego nad miejscowością, największą atrakcją jest jedenaście drewnianych domów tkaczy (to one mi przywiodły na myśl kazimierską zabudowę). Są nadal zamieszkałe i wyglądają jakby je przeniesiono wprost ze skansenu, a stoją przy ruchliwej trasie. Poza tym widoki, wokół nie za wysokie góry, długa dolina, szosy obsadzone drzewami. Nic tylko przywieźć tu rower ...



2. Nie tak długi jak praski most św. Karola, ale również z rzeźbami świętych; równie malowniczo otoczony zabytkami i podobnie pocztówkowy most św. Nepomucena w Kłodzku też trafia na mą listę. Ale z tym zastrzeżeniem, że gdyby nie stał pośrodku urokliwego miasta (pełnego secesyjnych kamieniczek, mniejszych mostków i kładek nad rzeczką), nad którym unosi się - niczym wielki statek kosmiczny - wielka bastionowa twierdza, a prowadził wyłącznie z punktu A do punktu B, napewno nie zwróciłbym na niego uwagi ...


3. Nie taki cel przyświecał tym, którzy zezwolili na budowę protestanckich zborów w śląskich miastach. W najgorszych koszmarach nawet im się nie śniło, że kościoły pokoju w Jaworze i Świdnicy - zbudowane w zawrotnym tempie, niewiele różniące się od wielkich stodół, a w dodatku położone poza ochroną murów miejskich - przetrwają wieki. I że w odróżnieniu od kapiących złotem śląskich opactw cysterskich trafią na listę najcenniejszych zabytków całej ludzkości. Ale to, co zdumiewa najbardziej - jest w środku. Bo z prostotą zewnętrza kontrastuje wnętrze.
Niestety zdjęć nie mamy, bo stwierdziliśmy (niesłusznie), że szkoda robić płatne zdjęcia w Jaworze, skoro zbór świdnicki podobno jest bogatszy w zdobienia, ale niestety się przejechaliśmy, bo tam zakazano w ogóle robienia fotografii. Uwierzcie więc nam na słowo, że poniższa stodoła kryje wielopiętrowe galerie (ostatnie "piętro" prawie pod sufitem), z których każda pomalowana jest w sceny biblijne. I jak tu wierzyć podręcznikom, w których pisano, że dla protestantów obrazy religijne to bałwochwalstwo.



4.Zamek w Książu wygrywa z liczną w tym regionie konkurencją dzięki oryginalnemu położeniu na wyniosłej skale, pośród głębokich parowów oraz przez to że wygląda jak patchwork. Właściciele z każdej epoki odcisnęli na nim swoje piętno, nie niszcząc jednak tego, czego dokonali ich przodkowie. Zamek z frontu nie wygląda zbyt ciekawie można pomyśleć, że to olejny biało-różowy barokowy pałac z mansardowym dachem, ale wystarczy oddalić się kilkaset metrów w bok na specjalny taras widokowy, by podziwiać budowlę w całej jej krasie, z wieżami, pruskim murem, średniowiecznym stołpem. Nas z dziedzińca przepędziły zbyt wysokie (jak na nasze standardy) ceny biletów, więc od razu skierowaliśmy się na platformę, a potem - sprawiając tym wielką radość Frankowi - do pobliskiej stadniny, gdzie nasz pierworodny mógł zarżeć z radości jak źrebię.



5. Listę, na której nie byłoby opactwa cysterskiego w Lubiążu trzeba by od razu wyrzucić do kosza. To cud jakich mało. Dwa razy większy od Wawelu (fasada ma długość ponad dwustu metrów!), od tylu lat nieużytkowany potrafi zaskoczyć kilkoma odnowionymi salami, dającymi przedsmak, jak to miejsce wyglądało niegdyś, gdy było domem braci w białych habitach. Z przebogatą i przeogromną Salą Książęcą w wielkim Pałacu Opackim kontrastuje pusta nawa kościoła, ogołocona po wojnie z całego wyposażenia - część wielkoformatowych obrazów najsłynniejszego śląskiego malarza Michaela Willmana wisi do tej pory w kościołach na warszawskiej Starówce. A po tych wnętrzach pałętają się nieliczni turyści prowadzeniu kilka razy dziennie przez przewodnika z wielkim pękiem kluczy. Pod koniec zwiedzania nasuwa się jedna myśl - to miejsce ma kompletnie niewykorzystany potencjał.




6. Wambierzycka bazylika z daleka, z powodu braku wież, nie przypomina kościoła katolickiego. Jej ogromna fasada zdaje się naśladować Świątynię Jerozolimską, prowadzą do niej wysokie schody jak do Świętego Świętych. Nie dość, że bazylika jest świątynią, to mała wioska - Jeruzalem, bo wśród kamieniczek przycupnęły kapliczki, między domami znajduje się pałac Heroda, a każda droga wjazdowa zwieńczona jest bramą. Mieszkańcom trudno chyba przestać myśleć o Męce Pańskiej, skoro nawet idąc na zakupy mijają stacje drogi krzyżowej, a w nich naturalnej wielkości figury Chrystusa, Piłata i innych.
Nad Wambierzycami/Jerozolimą góruje Golgota z kaplicą Ukrzyżowania. Prowadzą tam schody, a wzdłuż nich kolejne stacje drogi krzyżowej. Oczywiście na tym nie kończy się całe założenie kalwaryjskie, bo okoliczne wzgórza obsiane są również najrozmaitszymi kapliczkami, nad którymi unoszą się w oddali płaskie szczyty Gór Stołowych. Dolnośląska Jerozolima to prawdziwa perła ...


Ale co na siódmym miejscu?

Chętnie wstawiłbym tam bazylikę gotycką ze Strzegomia, ale widzieliśmy ją raptem kilka chwil zza szyb samochodu, i choć to wystarczyło, aby jej ogrom i majestat zapisał się mi głęboko w pamięci, nie daje jednak uprawnień na tak daleko posuniętą nobilitację.
Krzeszów? Tylko jeśli chodzi o stan renowacji i położenie wśród niewysokich gór mógłby rywalizować z Lubiążem, w pozostałych kategoriach byłby daleko z tyłu, choć oczywiście i tak dystansuje klasztory z innych części naszego kraju.
A może kopalnia w Nowej Rudzie?  Można w niej przecież przejechać się kolejką wożącą do niedawna górników. Na Górnym Śląsku są pewnie lepsze!
Myślałem też o sztolniach w Osówce, co prawda niewiele tam jest do obejrzenia, ale być może to miejsce kryje wielką hitlerowską tajemnicę? Z zachowanych rachunków wynika bowiem, że na budowę całego kompleksu podziemnych sztolni zużyto miliony metrów sześciennych betonu, ale po zliczeniu wszystkich odnalezionych podziemi tyle nie wychodzi ... Pozostaje zadać pytanie, co to oznacza. Czy olbrzymie malwersacje hitlerowskich dygnitarzy, czy też nieodkryte podziemia, kryjące ... Niestety właściciele skrzętnie pilnują, by nikt nic nie odnalazł i nie zepsuł im dobrze prosperującego interesu, który przyciąga swą tajemnicą.

Hmmm, muszę się jeszcze zastanowić, więc o siódmym cudzie napiszę w kolejnym poście.

Oczywiście gdybym dopuścił Frania do głosu i dałbym mu się wypowiedzieć, to mógłbym usłyszeć, żebym nie pominął Jaworzyny Śląskiej, a dokładnie skansenu parowozów w tym miasteczku, a jeszcze dokładniej kamieni spod podkładów kolejowych, którymi rozkosznie się bawił.

Brak komentarzy: