Zbyt wiele wrażeń, zbyt mało czasu by je opisać, bo jutro znów wstajemy przed 7, by wyruszyć na eksplorację świątyń. Zaczęliśmy od Bakheng, ulubionej świątyni Frana. Niczym impresjonista cierpiał, że nie zabraliśmy jego szkicownika, bo chciał konieczni uwiecznić tę świątynię, zanim nie uleci mu jej wrażenie z głowy. Po jej obejrzeniu chciał wręcz wracać do domu po kartki i kredki. Na szczęście zadowolił się narysowaniem jej na kartce przewodnika. Dla nas świątynia była ciekawa ze względu na widok na okoliczną dżunglę.
Przed kolejną świątynią - Bayon - czekały na turystów słonie - dla nas atrakcja nie do przepuszczenia. Dzieciaki nakarmiły więc jedno monstrum bananami i w dobrych humorach ruszyliśmy dalej. Bayon zachwyca kilometrową płaskorzeźbą przedstawiającą zmagania wojenne Czamów z Khmerami. Na ścianach dało się wypatrzeć tygrysy, słonie, krokodyle i inne małpy, które ochoczo pokazywaliśmy zmęczonym upałem dzieciom. Potem przyszło nam stanąć twarzą w twarz z 216 wizerunkami Buddy, którego twarze stanowiły ściany wież świątyni. Nie dało się przed nimi ukryć, a wzrok miały wyjątkowo przenikliwy. Nieco wykańczał nas już upał, gdy dotarliśmy do trzeciej świątyni na "B", czyli Baphon. Rozbiliśmy obóz w cieniu pasażu wśród kolumn i zwiedzaliśmy wahadłowo, bo dzieci miały zabroniony wstęp na niebezpieczną budowlę. Franio był gotów pobić strażnika, by się tam dostać, ale uspokoiliśmy go kolejną stroną przewodnika do zamalowania oraz kolejną świątynką, której szczyt zaliczył.
Opuszczając Angkor Thom odkryliśmy piękny korytarz zapełniony postaciami wojowników i "królewien", wśród których dzieciaki wybrały swoich ulubieńców i kazały się z nimi portretować.
Cala nasza wycieczka trwała 6 godzin, czyli dwa razy tyle, co zwykle potrzebują normalni turyści. Przez nasze wstrętne bachory klasyczną trasę jednodniową musimy rozbić na 2 dni, by dzieciarnię udobruchać basenem.
Wieczór przyniósł kolejne atrakcje - wybraliśmy się na pokaz teatru cieni i tańców khmerskich, przedstawiany przez dzieci z biednych rodzin objęte opieką tutejszej organizacji pozarządowej. Dzieciaki siedziały jak zaczarowane, a my też napawaliśmy się tym łykiem miejscowej kultury ;)
Śmiało możemy uznać ten dzień za (jak dotąd) najbardziej udany z całej podróży!
Na koniec chciałam jeszcze dodać do wczorajszych zachwytów Kambodżą, że ciemna strona tego kraju też daje o sobie znać. Seksturystyka kwitnie. Dużo częściej widać tu pary typu stary, biały dziad i młodziutka Khmerka, nawet u nas w hotelu widzieliśmy młode dziewczęta zapraszane do pokojów przez zachodnich, podstarzałych facetów. Dzieciaki pracujące od malutkiego to też częsty widok. Ale jest na pewno lepiej niż w Indiach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz