niedziela, 27 listopada 2011

Tygrysiątka w akcji

Zaległa relacja z wczoraj: tygrysy były. Dla dzieciaków niestety dwumiesięczne (wielkości Timona), a dla starszych ogromniaste. Strachu nie było wcale, no może Róża na początku miała wątpliwości czy wejść do klatki, ale gdy zobaczyła jak milusio Franek pieści się z tygrysiątkami, natychmiast również nabrała ochoty na przytulenie małej bestii. Natomiast my mogliśmy podrapać po brzuchu prawdziwego władcę dżungli, a raczej klatki, bo nie wiemy czy zna jakiekolwiek inne życie. Tygrys taki śmierdzi jak stary dywan, ale futerko ma całkiem przyjemne. Wąsy twarde i tak na oko 30cm. Kłów nie sprawdzaliśmy.






Zdjęć dzieci nie ma na razie. Nie dlatego, że zostały pożarte (zdjęcia, nie dzieci), a dlatego, że nie mogliśmy wejść z dzieciakami do klatki (poskąpiliśmy na dodatkowy bilet dla nas) i wynajęliśmy nieco taniej profesjonalnego fotografa. Może wkrótce z płytki się uda wrzucić, ale tu inter fatalny.

Po tych spotkaniach z drapieżnikami udało nam się jeszcze odwiedzić dwie świątynki.


Potem był już tylko nocny pociąg (najlepszy jakim jechaliśmy podczas wszystkich naszych podróży).
Łucja co prawda nie dała spać całemu wagonowi, ale tylko przez godzinkę ;)

Brak komentarzy: