Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Taj Mahal. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Taj Mahal. Pokaż wszystkie posty

środa, 11 listopada 2009

W królewskiej rezydencji





Zacznę swój post od uzupełnienia poprzednich o historię Taj Mahal, bo chyba nie wszyscy ją znają, a to wielce romantyczna opowieść. Niejaki Szah Dżahan miał swoją ukochaną żonę - Mumtaz Mahal. Żyli ze sobą wiele lat (oczywiście cesarz miał oprócz tej - wiele innych zon, ale tę kochał najbardziej lub po prostu kochał), liczne owoce ich miłości biegały po pałacu. Niestety przy narodzinach 14 dziecka, Mumtaz zmarła. Władca cierpiał okrutnie, nie chciał jeść, depresję miał po prostu. By jakoś wyładować swój smutek i okazać miłość do żony wybudował Taj Mahal czyli grobowiec szahowej. Marmury do jego budowy ściągnął aż z Włoch. Niestety władca wkrótce został zdetronizowany przez własnego syna Aurangzeba i uwięziony w forcie w Agrze (gdzie jesteśmy). Nie wiadomo więc czy wybudowałby sobie podobny, czarny grobowiec, jak sugeruje legenda (miał podobno takie plany).
Pita serwuje Frankowi wszystkie te opowieści, a Franek o dziwo zapamiętuje. Dzisiejszy dzień podsumował - Aurangzeb wygrał. Nie wiem jakie ten mały łepek posiada zasoby pamięci, ale ciągle nas zaskakuje tym, ile w tej podróży zapamiętuje ciekawostek i kojarzy faktów.
Dziś byliśmy w Fatehpur Sikri - stolicy Akbara. Piękny pałac! Liczne pawilony, kolumnady, ogrody. Wielopoziomowa wieża, na szczycie której sypiał Akbar, przywołując tam nałożnice i żony. Małżonek posiadał kilka, na pewno  trzy - muzułmańską, chrześcijańską i hinduską. Hinduska poślubił jako pierwszą i jej było najlepiej - miała oddzielny, przestronny pałacyk. Dwie kolejne musiały się zadowolić "pałacami", które wyglądają raczej jak domek stróża. Przy zwiedzaniu pawilonów brakuje nam ich wyposażenia - puste, otwarte komnaty musiały mieć kolorowe zasłony, meble, dywany, bez tego jakoś trudno sobie wyobrazić funkcjonalność tych pomieszczeń. My nie potrafimy sobie tego wyobrazić.
Sama miejscowość Fatehpur Sikri jest bardzo biedna. Kanalizacji nie ma oczywiście, wszystko płynie rynsztokami, dzieci proszą o pieniądze i długopisy, a do zwierzątek widzianych przez nas na ulicy dołączyły jeszcze świnie, kozy i osły. Cały ten zwierzyniec pasie się na górach śmieci, chodzi po schodach wiodących do meczetu, pije wodę z rynsztoku. A dzieciaki piszczą z radości, jak zobaczą zwierzaki. Szczególnie Róża.

Byliśmy też w najbardziej wyludnionym miejscu w Indiach. A miejsce to szokujące, bo u nas byłoby zupełnie odwrotnie - najbardziej zatłoczonym. Hm... no gdzie byliśmy? W centrum handlowym! Oprócz sprzedawców i reszty obsługi nie było tam prawie nikogo. Poczuliśmy się również jak burżuje w supermarkecie. Zakupy robią tam wyłącznie bogaci Hindusi, którzy posiadają coś takiego jak np. wózek dla dziecka - nigdzie indziej nie używany. Reszta robi zakupy na ulicy.

Zdjęć dziś tak mało, bo nie chcą wchodzić. Jutro ruszamy do Jaipuru, gdzie przejedziemy się na słoniu.

wtorek, 10 listopada 2009

Piękny Taj

Dzisiejszy dzień był odpoczynkiem po wczorajszych i przedwczorajszych męczarniach. Nareszcie złapaliśmy odpowiedni rytm podróżniczy. Super pokój, super miejsce, super tempo. Dzieci obudziły nas jak w domu - o 7 i to był idealny moment, by zacząć dzień. Śniadanie z widokiem na Taj Mahal (wczoraj natomiast byliśmy nieźle rozczarowani, bo myśleliśmy, że napijemy się romantycznie coca coli, obejmując się i patrząc na pięknie podświetlony jeden z siedmiu cudów świata, a tu guzik - ciemność zupełna biła od zabytku - to tym bardziej rozczarowuje, gdy weźmie się pod uwagę, że zagraniczni turyści płacą 37,5 raza więcej za wstęp niż Hindusi), a potem Czerwony Fort w Agrze. 


W odróżnieniu od fortu, który widzieliśmy pierwszego dnia pobytu w Delhi, agrzański ma bardzo wiele pawilonów, niektóre bardzo misternie zdobione, no i ten widok na Taj ... Po południu natomiast Taj Mahal. Wyjątkowo tłoczno tam, ale i tak zagraniczni biali turyści giną w kolorowym tłumie. Dzieciakom bardzo się podobało spokojne tempo, ale przeszkadzały rzesze Hindusów. Najbardziej cierpiał na tym Franek, bo ciągle jest rozchwytywany do zdjęć. Dzięki temu szybko nauczył się zwrotów w obcym języku. Rozpoznaje już pytania po angielsku o imię, czasem o wiek. Ale ostatnio na topie jest no, no no!!! gdy tylko ktoś chce mu robić zdjęcie. Zwiewa albo zakrywa twarz, jak gwiazda filmowa. Gdybyśmy zbierali po 50 rupii za zdjęcie z którymś z naszych dzieci, może podróż by nam się zwróciła.

Dzieciom w tym mieście najbardziej podobają się liczne zwierzęta - na przykład małpy, które nasrały nam dziś na balkon, krowa pod oknem, czy koniki na drodze do Taj Mahal. Wielbłąd też był, ale jego odchodów nie widzieliśmy. Mimo wszystko miasto jest dość czyste jak na tutejsze standardy i naprawdę przyjemne. Taj Mahal, gdy się go widzi z bliska, już nie zachwyca tak jak na zdjęciach. Jest piękny, delikatnie zdobiony, ale też do bólu symetryczny. Bez minaretów wyglądałby beznadziejnie. Miałam nadzieję, że będzie zmieniał kolor, ale chyba światło w tej porze roku nie jest wystarczająco intensywne. Żeby tylko nie wyszło, że nam się nie podobało, było pięknie, ale zwykle tak jest, że jak coś jest cudem świata, to oczekuje się cudów. A jest po prostu pięknie.
Pozmienialiśmy nieco plany podróżnicze, tak aby dzieciakom dać odpocząć i byśmy my także odpoczęli. W ramach przyjemności jedziemy pojutrze pociągiem, który kosztuje zawrotne pieniądze - 35 zł od osoby za 5h podróży (dla porównania klasa, którą dotąd jeździliśmy kosztuje cztery razy mniej). Będziemy mieli prywatny przedział :) Poza tym zamierzamy udać się jednak na plaże Goa.
Czerwony Fort.

I Taj Mahal ...

poniedziałek, 9 listopada 2009

Koszmar z dzielnicy Pahar Ganj - post tylko dla ludzi o silnych nerwach

Właściwie trudno powiedzieć, kiedy zaczęły się nasze złe przygody podczas tego wyjazdu. Przyjmijmy więc, że zaczęły się kilka dni temu, kiedy to zgubiliśmy kartę bankomatową (na szczęście jedną z dwóch). Łudziliśmy się, że znalazł ją poczciwy Sikh i przeciął albo nakleił ogłoszenie na słupie. Albo że została zgnieciona / połamana przez riksze, motoriksze, motory, samochody, a w końcu skończyła w rynsztoku (takim prawdziwym, którym płyną wszystkie nieczystości). Ale niestety tak się nie stało. Ktoś postanowił tej karty szybko użyć ... Na szczęście zdołał kupić tylko kupę chipsów w jakimś snack barze za około 1000 rupii. A kwota to zaznaczmy niewielka - mniej niż 50 zł. Dzięki Julii i mojej mamie, którym tu publicznie jeszcze raz dziękuję :) udało się kartę zablokować. Mieliśmy wtedy nadzieję, że będzie to najgorsza sytuacja na wyjeździe, ale stało się inaczej. Następnego dnia Franek przeżył swoją pierwszą przygodę z kiblem typu narciarz na dworcu autobusowym. Całe szczęście, że trauma mu nie pozostała, bo potem z uśmiechem opowiadał mamie, gdzie i w co wpadł mu bucik. Niestety kłopoty żołądkowe mu nie przeszły, więc zawstydzony spędził podróż następnym autobusem w pieluszce Róży.
Shimla jak to pisałem ostatnio stanowiła świetny przerywnik od indyjskich realiów, które dopadły nasze dzieci już w pociągu powrotnym z tego górskiego kurortu. Tu - trzeba nam bić się w piersi - trochę przesadziliśmy. Jazda pociągiem dwa razy po sześć godzin jednego dnia była zdecydowanie zbyt uciążliwa dla małych brzuszków. I niestety to przechorowali. Ale najgorsze dopiero miało nadejść.
Pahar Ganj! Jak się cieszyliśmy z początku, gdy dowiedzieliśmy się, że nasz pociąg tylko kończy swój bieg na delhijskim dworcu wschodnim, ale przejeżdża przez delhijski dworzec centralny od którego kilka kroków jest właśnie Pahar Ganj - mekka backpackersów, hotelików za grosze itd. Znalezienie noclegu na tamtejszym wschodnim byłoby o niebo trudniejsze ... Więc jak mowie początkowo się cieszyliśmy, ale jak zobaczyliśmy ten syf, kupy krowie i ludzkie na ulicach, zgubione klapki, naciągaczy, którzy na siłę wciągali do swoich hoteli ... W tym momencie warto wspomnieć, że była godzina 23.30 czyli zadziałaliśmy niezgodnie z podstawową zasadą dotyczącą podróży z dziećmi: nigdy nie przyjeżdżaj do żadnego miasta późnym wieczorem, nie mając zarezerwowanego hotelu. Nerwy nam kompletnie puściły, kiedy w wybranych przez nas z przewodnika guesthousach nie było już miejsc, a naciągacze prowadzili nas do obskurnych nor, zagrzybionych i na ostatnich pietrach. "Niedobrze mi się robi na sama myśl, że miałbym spędzić noc w takim pokoju" - mówiłem sobie, a nie należę do zbyt delikatnych. Ale chcąc, nie chcąc musieliśmy gdzieś przenocować, bo skoro świt mieliśmy kupione bilety na pociąg do Agry - naszej ziemi obiecanej, skąd teraz piszę i gdzie spędzimy w miłym hoteliku 2 lub 3 noce.
Dodatkowo dzieciom przemęczonym podróżą i stresem nie przeszły problemy żołądkowe i Franek zaznaczył bardzo dokładnie swoją obecność w hotelu. (Będą musieli pierwszy raz w życiu chyba umyć podłogę, bo nawet w dość przyzwoitych hotelach [w takich przede wszystkim śpimy] jak się przejdzie kilka kroków na bosaka, ma się zupełnie czarne stopy. Sprzątanie po gościach polega na tym, że się zmiata śmieci taką miotełką z twardej trzciny).
Kiedy dotarliśmy do Kanaanu czyli naszego wymarzonego hotelu z najlepszym widokiem z tarasu na Taj Mahal, mieliśmy nadzieję, ze to koniec mordęgi. Dzieci się w końcu wyspały, zjadły, bawiły się, ale zemsta maharadży dopadła Justę, która śpi sobie teraz, podczas, gdy ja bloguję.
Ale lokum mamy przednie - bamboo room - w stylu kolonialnym, tyle ze pod nim znajduje się agregat prądotwórczy, bo w Indiach jak w Polsce dwadzieścia lat temu na porządku dziennym są przerwy w dostawie prądu. A więc agregat pewnie warczy. Nie zmienia to jednak faktu, ze Taj Mahal jest boskie. Co prawda jedyną dzisiejszą przechadzką był spacer na dach, z którego zdjęcia przedstawiam poniżej.




Franek oczywiście jak zobaczył Taj Mahal, to krzyknął, któż by tego nie zgadł, krzyknął "Taj Mahal"!