Mam takie nieodparte wrażenie, że Indie chcą się zbawić przez biurokrację. Aby cokolwiek załatwić nie na boku trzeba mnóstwa papierków. I tak w niektórych hotelach nie poradzą sobie bez ksero paszportu i każą mi szukać punktu przez pół miasta w środku nocy, aby taką kopię zdobyć. W banku podobnie. Oprócz wypełnienia w kilku kopiach różnych formularzy, potrzebne jest ksero - inaczej nie wymienią mi pieniędzy. Aby kupić bilet na pociąg trzeba wypełnić druczek, wpisać numer i nazwę pociągu, swoje dane osobowe, a dzieje się to wszystko w kraju o ogromnym analfabetyzmie. Co dziwne ta tendencja wkroczyła również do small biznesu, wczoraj musiałem wpisać swój numer paszportu do specjalnego zeszytu w kawiarni internetowej ... Tak więc Hindusi chyba sobie myślą, że mnożenie formalności zbliży ich do świata zachodniego. A i jeszcze bym zapomniał, mnóstwo tu takich granatowych kalek, które pomagają w multiplikacji kopii dokumentów.
Natomiast życie płynie tu innym rytmem. Bez żenady wydaje się resztę cukierkami, zamiast drobniakami. Dopiero po ostrym fuknięciu sprzedawca wyjmuje prawdziwe pieniądze. Motorikszarze - najwięksi bohaterowie Franiaka - bez żadnego wstydu próbują prowadzić nas do wybranego przez nas hotelu, w nadziei, że dostaną prowizję od tego, że to ONI wskazali nam właśnie ten hotel ... Tacy ludzie również prawie zawsze robią taki sam pełen zniesmaczenia grymas, gdy po skończonej jeździe wręczam im wynegocjowaną kwotę. I tak kilkakrotnie większą niż dostaliby od miejscowych.
2 komentarze:
Mam nadzieję, że problemy żołądkowe już za Wami;) a co do biurokracji, bynajmniej nie przyzwyczajajcie się do druczków na rezerwację pociągu - w każdym stanie są one inne;) ot, uroki kolonizacji...
a ja naiwnie myślałem, że wypełnianie bezsensownych karteczek na granicy ukraińskiej to szczyt biurokracji... człowiek się uczy całe życie :-)
Prześlij komentarz