Ach ci mnisi! Niezłe z nich zgrywusy. Nie dość im było wynieść się na suche, nieprzystępne i dalekie od innych ludzkich siedzib tereny. Nie dość, że owe tereny roją się od żmij i innych węży. Musieli jeszcze wykuć swe cele wysoko, na zboczu płaskiego wzniesienia. Musieli wykuć owe cele piętrowo, nad stroma przepaścią, tak by wspięcie się do nich po płaskiej piaszczystej skale było nie lada wyzwaniem. Lubili zapewne ten dreszczyk emocji, gdy ich sandały ześlizgiwały się na ścieżce prowadzącej do źródełka czy kapliczki na szczycie wzgórza. Musieli lubić te upalne dni lata, deszcz padający na głowę w małej celi i mrozy zimy. Takie to właśnie rozważania snuły dzieci wędrując, a raczej walcząc o każdy krok na tych samych stromych ścieżkach kompleksu jaskiń mniszych klasztoru David Garedża i Udabno. Franek posądził więc mnichów o pazerność na silne emocje, choć zakładając swój klasztor 1500 lat temu nie mogli przecież wiedzieć, że kiedyś ich ścieżka do kapliczki stanie się jednocześnie granicą dwóch państw i szlakiem dla turystów, z którego będą oni podziwiać otwarty widok na stepy Azerbejdżanu. Nie mogli również wiedzieć, że stropy ich cel zawalą się pod naporem wieków, tak że dotarcie do wnętrza najpiękniejszej kaplicy będzie wymagało umiejętności wspinaczkowych, które na szczęście nasze dzieci już posiadają.
Tak właśnie było dziś - upał, żmije, strome podejścia i piękne cele - jaskinie, w których niegdyś żyło kilka tysięcy mnichów (cały kompleks David Garedża obejmuje 15 klasztorów w okolicy). Niektóre jaskinie to proste jamy, inne natomiast, jak refektarz i kaplica zachowały wczesnośredniowieczne freski i rzeźbione w skale okna, nisze czy kolumny. My oczywiście nie mogliśmy wyzbyć się porównań z kompleksami klasztornymi Kapadocji, ale czy dzieci coś z tej wycieczki miały? Początkowo zdawało nam się, że jedynie cierpienie, ale w drodze powrotnej, gdy upał i zmęczenie poszły w niepamięć okazało się, że owa mnisia adrenalina to lek na wszelkie słabości i ostatecznie dzień uzyskał lepsze noty niż wczorajszy.
Być może do poprawy humoru przyczyniła się też zupa pomidorowa serwowana w polskim przysiółku w tej niegościnnej okolicy - Oasis Clubie. Restauracja/hostel/dom kultury założony w totalnym zad..iu tego księżycowego krajobrazu, którego nie przestraszyła się para naszych rodaków. Dziś zarządzają tętniącym życiem (przynajmniej w sezonie) lokalem i raczą pomidorówką wyczerpane dzieciaki.
W Oasis Clubie bywało już wielu, w tym mnóstwo Polaków, Travelito też na zawsze zostawiło tam swój ślad ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz