Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wielbłądy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wielbłądy. Pokaż wszystkie posty

środa, 19 marca 2014

Piaski Sahary



No i jak widać dotarliśmy. Co prawda jeszcze jadąc na wielbłądach skrajem pustyni baliśmy się, że zaraz zjedziemy do obozowiska przy hotelu. A wszystko dlatego, ze wykupiliśmy pustynny pakiet od naganiacza na dworcu, który na środku ulicy chciał od nas zaliczkę. Po chwili się zresztą ulotnił, wsadzając nas do minibusa. Ale wszystko o czym nam opowiadał okazało się prawda. Był dwugodzinny marsz na wielbłądach po wydmach, zachód słońca nie był widoczny; ale to przecież nie jego wina. Obozowaliśmy tylko w dwiema Niemkami, a nie tłumem turystów, otoczeni zewsząd piaskowymi wzgórzami, gwiazdami z dala od turystycznej Merzougi. Nawet kolacja i berberyjskie śpiewy przy ognisku (Franek ochoczo włączył się w granie na bębnach) nie były tylko mirażem. Aż w końcu pojawił się księżyc i stała się jasność prawie jak w noc polarąa. Nasza saharyjska przygoda zakończyła się po nocy spędzonej w namiocie podziwianiem wschodu słońca i jazdą wśród mocno kontrastowych pagórkow.




A dzisiejszy dzień spokojnie nam schodzi na oczekiwaniu na nocny autobus do Fezu. Trochę zwiedzamy, a zaraz idziemy grać w piłkę.

Joasia w maseczce. Zdjęcie specjalnie dla dziadka Zenka. Przydała się.

środa, 18 listopada 2009

Zabombowani w Bombaju




Największym dzisiejszym sukcesem było to, że bez najmniejszych ofiar przetrwaliśmy osiemnastogodzinną podróż pociągiem-widmem (nawet nie pojawił się na rozkładzie, ani nijak nie był anonsowany podczas wjazdu na dworzec). Spało się wyśmienicie w towarzystwie zaturbanionych: Sikha i radżastańskiego wieśniaka. A potem miło nam się leżało na naszych najwyższych łóżkach i drzemało, podczas gdy przekraczaliśmy zwrotnik. W Bombaju straszny upał. W dodatku mieliśmy na starcie ciekawą przygodę. Wzięliśmy taksowkę - ku wielkiemu rozczarowaniu Frania, który liczył na to, że będą tu jeździć niebieskie riksze, a tu nie ma rikszy w ogóle (podobnie jak krów) - i wsiadło z nami dwóch taksówkarzy. Nie chcieli negocjować kwoty, tylko aby kwota wynikała z taksometru (ale tu się pojawia pierwsza przeszkoda, taksometr pokazuje znacznie mniejszą kwotę pewnie sprzed kilkudziesięciu lat - same taksówki też chyba pamietają odpłynięcie Brytyjczyków - więc są specjalne tabele, przeliczające sumę z taksometru na realne rupie. Jedziemy więc sobie strasznie wolno, w korku, gorąc do tego, podejrzewając taksówkarzy o jakąś machloję. Ja spodziewałem się, że pojadą kompletnie naokoło, wiec wpatrywałem się uporczywie w mapę. Umknęło mi więc jak tu nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się na taksometrze z przodu cyfra 2, znacznie zwielokrotniająca wartość rachunku. Pewnie uszło naszej uwadze, jak ten dodatkowy taksówkarz za gazetą, którą trzymał rozłożoną, sięgnął do taksometru, który znajduje się na zewnątrz samochodu i coś przestawił. W końcu się zatrzymaliśmy. Panowie pokazują tabelkę - wychodzi 550 rupii. Tyle ile normalnie byśmy wydali przez 3 dni na różne środki lokomocji na znacznie większych dystansach. My oczywiście, że to oszustwo i możemy dać co najwyżej 200. Po bardzo wielu grymasach skończyło się na 220. W podróży trzeba mieć oczy naokoło głowy.
Kolejną ciekawą sprawa jest hotel, do którego dotarliśmy. Najpierw pozytywy: widok z okna na port, najlepsza (choć wspólna) łazienka, jak do tej pory. Negatywy: hotel to piętro w domu i pokoje to 10m2 boxy z 3 metrową ścianą oddzielającą od kolejnego boxu. Nie muszę chyba dodawać, że ponad tą ścianką jest jeszcze mnóstwo miejsca do sufitu.
Mumbai w każdym razie robi wrażenie. Brytole zostawili tu tyle majestatycznego neogotyku, że nawet wydaje się wszystko czystsze i bardziej europejskie. Jutro w każdym razie żegnamy Mumbai i będziemy witać się z Goa.
Wczoraj mieliśmy relaksacyjny dzień w mieście Ajmer. Widzieliśmy kilka zabytków, a także super mogolskie pawilony nad jeziorem.


A i jeszcze chciałbym dodać, że nasz hotel znajduje się niedaleko wszystkim pewnie znanego hotelu Taj Mahal.


piątek, 14 kwietnia 2006

Kosmici w kraju błękitu, bieli i żółci

Na tunezyjskim wyjeździe ALL INCLUSIVE poczuliśmy się jakbyśmy przybyli tu z zupełnie innej galaktyki. I nie chodzi mi o arabską egzotykę. Raczej o współtowarzyszy podróży.
W autobusie wiozącym naszą wycieczkę z lotniska do hotelu usłyszeliśmy bowiem pogadankę rezydentki, jak się mamy zachowywać i co nas może spotkać podczas tego tygodnia. Że najlepiej nie jeść poza hotelem, bo możemy się ciężko pochorować, żeby nie zostawiać cennych rzeczy w pokojach, bo obsługa hotelowa ukradnie nawet majtki, no i oczywiście, aby nie robić zakupów w suku, tylko w państwowym domu towarowym. Nasi współpasażerowie potakiwali głowami, po takich ostrzeżeniach pewnie udali się na medynę w Sousse piątego dnia wyjazdu ...




 

Z naszymi współtowarzyszami spotykaliśmy się potem wyłącznie przelotnie, gdyż każdego dnia gnało nas w inny zakątek tego niewielkiego kraju. Już chwilę po zakwaterowaniu, nie chcą tracić czasu, zaczęliśmy zwiedzanie medyny w Sousse, a kolejne dni (zamiast smażyć się nad basenem) spędzaliśmy w pociągach i busikach wożących nas do największych tunezyjskich atrakcji.



Mogliśmy poczuć się jak gladiatorzy na arenie olbrzymiego amfiteatru w El-Dżem, jak Dydona wypatrująca Eneasza w Kartaginie, jak marabuci w ufortyfikowanych klasztorach w Sousse i Monastirze, jak Sindbad w sukach Tunisu i Kairouan, czy jak rzymscy patrycjusze w niesamowitych muzeach mozaik. Nie wszędzie dane nam było jednak dojechać samodzielnie. Postanowiliśmy więc skorzystać z oferty naszego operatora. Gdy zapytaliśmy o wycieczkę do Douggi, nasza rezydentka była mocno zdziwiona. Powiedziała, że od wielu miesięcy nikt o nią nie pytał, więc wątpiła, czy znajdzie się wystarczająca liczba chętnych ... Oczywiście miała rację, więc następny dzień spędziliśmy na pustej plaży (goście hotelowi preferowali baseny) i dzięki temu daliśmy się przez miejscowych naganiaczy namówić na przejażdżkę na wielbłądach po pustyni, która okazała się gajem oliwnym, ale chociaż wielbłądy były prawdziwe ...





Co skłoniło nas zatem do takiej formy podróży?
W trakcie wyjazdu Juście wyskoczył brzuszek i nie dało się dłużej ukrywać, że podróżujemy we trójkę ...