U nas małe załamanie w podróży, bo niestety Franiak się przeziębił. Trochę kaszle i ma temperaturę, więc zatrzymaliśmy się dziś na kolejny dzień w San Cristobal, by go wykurować. Po dniu kuracji i odpoczynku jest mu lepiej i jutro ruszamy dalej - do Palenque.
A wczorajszy dzień był męczący nawet dla nas, więc pewnie on tez się zmęczył... Wybraliśmy się do kanionu Sumidero, gdzie właśnie obserwowaliśmy owe krokodyle. Kanion zadziwiający, dwie prawie pionowe ściany, a w dole rzeka... krokodyle, jakieś ptaszyska, czaple białe, czy inne no i wodospady wyschnięte...
Niestety, by tam dotrzeć musieliśmy zjechać drogą, która na całej swej długości nie miala chyba kawałka bez zakrętu... ledwie powstrzymaliśmy wymioty. A na dole czekał na nas 40-stopniowy skwar tropikalnego miasta.
Mam jeszcze info dla koleżanek muzealniczek, że podobnie, jak w Ameryce Płd. tutaj byłby dla nich raj. Szczególnie jeśli chodzi o stroje ludowe. Są one w ciągłym użyciu i do kupienia za grosze w porównaniu z eksponatami z Warszawy. Każda wiocha ma swój na dodatek. Niestety fotosów nie mam fajnych, bo by mnie zgniłymi bananami obrzuciły.